Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Do euro zbliżamy się bardzo powoli

Joanna Ćwiek-Świdecka
1 stycznia 2011 r. Estonia zostanie 17. krajem strefy euro - podały wczoraj oficjalną już wiadomość media. To jedyny z 9 ubiegających się krajów, który ostatecznie zdecydował się wprowadzić u siebie euro.

To dość odważna decyzja, bo po ostatnich kłopotach związanych z nadmiernym osłabianiem się strefy euro większość z pozostałych ośmiu państw dążących do wprowadzenia wspólnej waluty woli jednak poczekać parę lat i zobaczyć, jak w przyszłości będzie się kształtowała sytuacja w strefie euro, niż wprowadzać wspólną walutę w najbliższym czasie. Bo ekonomiści z całej Europy są zgodni - sytuacja strefy euro jest obecnie niepewna i z jego przyjęciem nie ma się co śpieszyć.

W maju brytyjski "The Sunday Telegraph" przeprowadził sondaż wśród 25 wybitnych londyńskich ekonomistów na temat przyszłości wspólnej waluty. Wyniki były zaskakujące: aż 12 z nich uważało, że strefa euro rozpadnie się w ciągu najbliższych 5 lat. Tylko ośmiu, że wspólna waluta przetrwa, a pięciu wstrzymało się od wyrokowania.

Ponadto większość z nich uważała, że w najbliższym czasie ze strefy euro wypadnie co najmniej kilka krajów. Najprawdopodobniej będą to Grecja, Hiszpania, Portugalia i Irlandia.

Polscy ekonomiści natomiast patrzą na wspólną walutę bardziej przyjaznym okiem: są przekonani, że strefa euro nie rozpadnie się, a Polska powinna jednak przyjąć wspólną walutę, chociaż niekoniecznie powinna się z tym śpieszyć.

- Nie wierzę w to, że strefa euro się rozpadnie. Przeciwnie, jestem przekonany, że najdalej za dwa lata sytuacja będzie już stabilna - mówi Andrzej Bratkowski, członek Rady Polityki Pieniężnej.

Podobnego zdania jest także ekonomista Ryszard Bugaj.

- Strefa euro to projekt polityczny i podejrzewam, że poszczególni jej członkowie zrobią wszystko, żeby ją obronić - mówi Bugaj.

W Polsce euro pojawi się najwcześniej w 2014 r. Kilka dni temu w wywiadzie dla "Frankfurter Allgemeine Zeitung" premier Donald Tusk oznajmił, że mapa drogowa przyjęcia wspólnej waluty nie jest obecnie dla nas priorytetem.

Taka zmiana nastawienia rządu wynika z dwóch powodów. Po pierwsze, z uwagi na kataklizmy, które ostatnio nawiedziły Polskę, nie ma się co łudzić, że zbyt szybko obniżymy deficyt budżetowy. Bardziej prawdopodobne dziś jest, że zostanie on zwiększony.

A nie ma co się łudzić, że przy takich rozmiarach długu publicznego Unia zechce nam pójść na rękę. Ubiegłoroczny deficyt budżetowy Polski sięgał 7 proc. PKB, a więc znacząco przekraczał dozwolone 3 proc.

- Kłopoty Grecji czy Hiszpanii wzięły się stąd, że za wcześnie weszły one do strefy euro i nie były do niej przygotowane, przymykano oczy na to, że nie do końca spełniają kryteria - uważa Marek Zuber, były doradca premiera Marcin-kiewicza. - Na pewno nie będzie już mowy o żadnej taryfie ulgowej.

Po drugie, ostatni kryzys pokazał, że Polska lepiej poradziła sobie ze spowolnieniem gospodarczym, między innymi dlatego, że właśnie nie mieliśmy euro. - Doświadczenia ostatnich dwóch lat pokazują, że nie ma co się śpieszyć z jego wprowadzeniem. Są kraje, które doskonale sobie radzą, posiadając własną walutę - mówi Bugaj.

Innego zdania jest Andrzej Bratkowski. - Kryzys jest sytuacją wyjątkową i nie można, patrząc tylko przez jego pryzmat, oceniać, czy wspólna waluta jest potrzebna, czy nie - tłumaczy.

Jego zdaniem, jak najszybsze wprowadzenie w Polsce wspólnej waluty dałoby nam większą stabilność na rynkach finansowych. - Złotówka nie jest tak mocną walutą jak frank szwajcarski. Każde zawirowania polityczne w Europie wpływają znacząco na zmianę jej kursu. I wcale nie jest tak, że kiedy spada euro, złotówka idzie do góry. Przeciwnie, ona też się osłabia - tłumaczy Bratkowski.

Za szybkim wprowadzeniem euro opowiadają się także przedsiębiorcy. To dlatego, że wspólna waluta zniwelowałaby ryzyko związane z kursem walut. Polska Rada Biznesu przeprowadziła ostatnio wśród przedsiębiorców badania dotyczące euro w Polsce. Okazało się, że aż 89,5 proc. ankietowanych odpowiedziało, że chciałoby, aby Polska jak najszybciej wstąpiła do strefy euro, nawet gdyby miało to doprowadzić do przejściowego spadku PKB.

Kiedy złotówka jest słaba, dużo zarabiają eksporterzy. Z drugiej jednak strony importerzy nie mogą sobie pozwolić z różnicą kursu i podnoszą marże na swoje towary. - Nie może być tak, że eksporterzy zarabiają kokosy, a w tym samym czasie importerzy mają problemy z rentownością - mówi Ryszard Petru, główny ekonomista Bre Banku.

Najważniejsze jest jednak to, że aby na wejściu do strefy euro nie stracić, musiałoby się to odbyć po jak najlepszym kursie.
- Powinien on być jak najbardziej zbliżony do kursu naturalnego - mówi Petru. W jego przekonaniu dobrze by było, gdyby w momencie przyjęcia wspólnej waluty wyniósł około 3,80 zł.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto