Niezwykły finał poszukiwań na podstawie publikacji na łamach Dziennika Zachodniego. Dzięki Ryszardowi Deszczyńskiemu, naszemu stałemu Czytelnikowi, rodzina z Buska-Zdroju po 70 latach dowiedziała się, gdzie spoczywa zamordowany przez gestapowców Stanisław Śledzik.
Pan Ryszard jest, jak sam opowiada, od wielu dziesięcioleci pasjonatem historii, najbardziej fascynują go ludzkie losy związane z II wojną światową. Jego ojciec był żołnierzem Wojska Polskiego, od 1939 do 1968 roku. Mama - była na robotach w Niemczech. Rodzina ojca - pozostała na Kresach Wschodnich. Tak więc wojenne losy nie były mu obce.
Jego uwagę zwróciła publikacja na łamach Dziennika Zachodniego, dotycząca mogiły znajdującej się na cmentarzu w Radzionkowie. Chodziło o miejsce w starej części tej nekropolii, gdzie znajdują się w przeważającej większości mogiły anonimowe; jest ich tam kilkanaście.
Spoczywające w nich osoby prawdopodobnie zostały zamordowane przez hitlerowców u schyłku II wojny światowej. Tylko na jednym takim grobie znajduje się krzyż z danymi osoby, która w mogile spoczęła. Podana jest data urodzenia i śmierci, wiadomo także, skąd zmarły pochodził. Z Buska. To właśnie zainteresowało i zwróciło uwagę naszego Czytelnika.
- Sam mam rodzinę w Busku-Zdroju, więc zwróciłem natychmiast na to uwagę - opowiada pan Ryszard, który zgłosił się do naszej redakcji, by podzielić się finałem tej historii. - Jako że wybierałem się w rodzinne strony, postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej na temat zmarłego spoczywającego w Radzionkowie, bo przecież spora odległość dzieli te miejscowości.
Na krzyżu widniał napis: „Spoczywa tu urodzony 11 sierpnia 1900 roku Stanisław Śledzik uprowadzony z domu rodzinnego w Busku przez okupanta niemieckiego”. Data zgonu wypisana na tabliczce na krzyżu: 20 stycznia 1945 roku. „Tu zamordowany - cześć Jego pamięci”. Autorem notatki w Dzienniku Zachodnim zatytułowanej „Nie doczekał wolności” był - sądząc z podpisu pod zdjęciem wykonanym zimą na radzionkowskim cmentarzu - Paweł Kachel (notatka podpisana była (PK).
- Wycinek trafił do mojego archiwum i sam teraz mam do siebie pretensje, że nie odnotowałem, jak mam to w zwyczaju, daty wydania gazety - mówi pan Ryszard, pokazując skserowany wycinek z Dziennika Zachodniego. Jak podkreśla, postanowił przy okazji odwiedzin w rodzinnych stronach przeprowadzić własne, historyczne śledztwo.
Chciał sprawdzić, czy rodzina na pewno wie, gdzie bliski zamordowany w 1945 roku spoczął. Wszak miejscowości dzieli co najmniej 200 kilometrów. Udał się więc do miejscowej gazety w Busku i opublikował w niej notatkę, dotyczącą radzionkowskiej mogiły.
- Po jakimś czasie skontaktował się ze mną listownie syn zmarłego, dziś starszy pan, po osiemdziesiątce, Władysław Śledzik - opowiada pan Ryszard. - Okazało się, że - jak przypuszczałem - rodzina nie miała pojęcia o losach pana Stanisława. Co więcej, była w tym zawarta jakaś rodzinna tragedia. Stanisław Śledzik działał w ruchu oporu, z listu jego syna, Władysława, wynika, że nie wszyscy członkowie rodziny pochwalali tę jego działalność. Nawet przez kogoś, jak sugeruje syn, mógł zostać wydany Niemcom.
Syn Stanisława Śledzika, jest najmłodszym z jego potomków, jego starsi bracia nie żyją. Pisze: “Przymusowo został zabrany z domu, wieś Siesławice Busko-Zdrój , osadzony w Grabkach pod Szydłowem-Staszów. Stamtąd całą grupę pędzili hitlerowscy żołnierze.” Syn wiedział jeszcze tyle, że ojciec trafił do Radzionkowa. Zna strzępy historii, widać przekazywanej przez bliskich: byli więzieni w dusznym pomieszczeniu, ojciec chciał wyjść, esesman nie zezwalał i doszło do szarpaniny, Śledzik miał zostać uderzony kolbą. Czy wówczas stracił życie? Faktem jest, że spoczywa w Radzionkowie.
Jak mówi pan Ryszard, jego zainteresowanie historią oraz rozwiązywaniem zagadek i ludzkich losów związanych z II wojną światową rozpoczęło się od jego własnej rodzinnej historii. Deszczyński postanowił odnaleźć rodzinę swojego ojca, która pozostała po wojnie na terenach dzisiejszej Ukrainy. Dziś nie byłoby z tym pewnie problemu, ale on swoje działania podjął z początkiem 1973 roku.
- Udało się nam to, po wieku trudach, dzięki rosyjskiemu generałowi, dziś odwiedzamy się, mamy stały kontakt. Wiem, jak to jest ważne, by utrzymywać takie więzi, wszak rodzina jest najważniejsza - podkreśla.
Pan Ryszard postanowił się pochylić nad kolejną historią z II wojną światową w tle: dotyczy ona młodej wadowiczanki, która w 1945 roku była w Gierałtowicach i gdzie przygarnęła ją śląska rodzina. Wpadł na to po udanym finale sprawy dotyczącej Stanisława Śledzika. Czy i tym razem publikacja i zaangażowanie Czytelników w różnych rejonach dadzą efekt?
- Styczeń 1945 roku, żołnierz służący w armii niemieckiej do rodzinnych Gierałtowic przyjechał z Francji na urlop - opowiada pan Ryszard. - Spotkał błąkająca się po okolicy 20- letnią dziewczynę i wraz z żoną się nią zaopiekowali.
Aloisia Ganczarczyk, bo tak się nazywała, otrzymała tam pomoc mieszkańców i można podejrzewać, że wyruszyła w rodzinne strony. Była - jak wynika z zachowanego niemieckiego dokumentu - z Wadowic. Pozostała po niej właśnie kenkarta (już jej wówcas niepotrzebna), którą po latach Deszczyńskiemu, wiedząc o jego zainteresowaniach dotyczących II wojny światowej, przekazała rodzina z Gierałtowic.
Jak potoczyły się dalsze losy Alosii Ganczarczyk? Pan Ryszard chciałby się dowiedzieć, czy dotarła w rodzinne strony, sam będzie znów powtarzał, jak mówi, publikacje w lokalnej prasie na tamtym terenie .
Ale także liczy na pomoc naszych Czytelników Dziennika Zachodniego. Z pewnością żyją jeszcze krewni właścicielki kenkarty. Może zechcą się z nami skontaktować i dopisać dalszy ciąg tej historii?
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?