Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Justyna Kowalczyk już w kraju, wróciła do domu na chwilę

Oskar Berezowski
Trzy kolory Justyny: złoto, srebro, brąz. Kowalczyk z dumą prezentowała wczoraj na lotnisku Okęcie swoje zdobycze
Trzy kolory Justyny: złoto, srebro, brąz. Kowalczyk z dumą prezentowała wczoraj na lotnisku Okęcie swoje zdobycze Fot. Marcin Obara
Stać mnie na cło za medale - żartowała wczoraj po przylocie do Warszawy Justyna Kowalczyk, ściskając w ręku trzy krążki (złoty, srebrny i brązowy) igrzysk olimpijskich w Vancouver.

Wszystkie warte są dla Polskiego Komitetu Olimpijskiego 500 tys. zł (250 tys. za złoto, 150 za srebro i 100 za brąz). Ale to nie koniec premii. Wypłaci je bowiem także Ministerstwo Sportu. W sumie to 52 tys. zł (25+16+11). Szef Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner jeszcze przed igrzyskami obiecywał, że za złoty medal wypłaci 70 tys. zł, srebrny 56, a brązowy 35. Czyli konto Kowalczyk może się powiększyć o kolejne 161 tys. zł. Same medale są więc warte 713 tys. zł. Justynę stać na cło, i to nie tylko dzięki złotemu medalowi. Zdobyła go 38 lat po sukcesie Wojciecha Fortuny. Po powrocie z Sapporo nasz sensacyjny skoczek miał dostać 300 dol. za zwycięstwo i 150 za szóste miejsce.

- Odebrałem gratulacje i kopertę, ale w sumie dostałem 200 dolarów. Resztę wziął minister sportu i powiedział, że przecież wcale nie muszę skakać - opowiada po latach Fortuna. Fortuna Kowalczyk przez ministra raczej nie zostanie uszczuplona.

Finansowa przyszłość maluje się w zielonych barwach. Menedżer naszej najlepszej biegaczki Paweł Witczak twierdzi, że dziewczyna z Kasiny Wielkiej w niedługim czasie zarobi tyle, ile Adam Małysz na skokach. Orzeł z Wisły jest wyceniany na ok. 20 mln złotych. Dwukrotny srebrny medalista olimpijski w najlepszych czasach miał jednak kontrakty sponsorskie z największymi firmami. Na razie Kowalczyk na takie propozycje dopiero czeka. Co nie znaczy, że nie zarabia więcej od Małysza.

Dzięki sukcesom w Pucharze Świata i cyklu Tour de Ski tylko w tym sezonie Międzynarodowa Federacja Narciarska przelała na konto naszej mistrzyni ok. 764 tys. zł (dokładnie 283,5 tys. franków szwajcarskich). W tym samym czasie wpływy z premii Małysza wyniosły 146 tys. zł (54,2 tys. franków).

Wpływy Justyny Kowalczyk w tym sezonie przekroczyły więc 1,4 mln zł z samych premii za miejsca na podium w Pucharze Świata i igrzyskach olimpijskich.

A do odebrania jest jeszcze dziewięć czeków za miejsca w poszczególnych startach PŚ. FIS płaci za zwycięstwo w biegu 15 tys. franków.

- Chcę obronić dużą Kryształową Kulę, ale moje ambicje sięgają wyżej - zapowiada Kowalczyk. - Będę też rywalizowała o małe kule na dystansie i w sprincie - mówi naszej gazecie mis-trzyni olimpijska.

Triumf w klasyfikacji generalnej to gwarancja premii w wysokości minimum 28 tys. franków.

To jednak nie koniec wpływów biegaczki. Szacuje się, że tylko w zeszłym sezonie zarobiła na kontraktach reklamowych 600 tys. zł.

- Ona jest warta każdych pieniędzy. To bohaterka - zapewniały wczoraj klarnecistki z orkiestry Echo Zagórza, która witała Kowalczyk na lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

- Mieszkam z 500 metrów od Justyny. Ona jest naprawdę super. Też chcę biegać na nartach - zapewniała Kasia, zerkając na nuty utworu A Swing Safari mającego zachęcić biegaczkę do wyjścia na spotkanie z kibicami.

Tych na lotnisku nie pojawiło się zbyt wielu (około setka, plus drugie tyle mediów i kolejna setka podróżnych oczekujących na loty). Choć to nie znaczy, że Polka nie może liczyć na doping. Cała Kasina jest na nogach, w Whistler wzdłuż trasy też widać było głównie biało-czerwone flagi.

- Norwegowie nie istnieli wzdłuż trasy - podkreśliła Kowalczyk.

Norwegowie nie istnieli rzecz jasna także w remizie w Kasinie Wielkiej, gdzie kibicowały klarnecistki.

- Justyna. Algieria jest z tobą! - nie krył swoich emocji Kadel Lazizi uzbrojony w iphone'a, którym robił zdjęcia.

Kadel był bokserem, ale narty pokochał w Polsce, głównie dzięki Justynie.

- Ona jest nasza, algierska, bo my jej też kibicujemy - dodał Lazizi.

Justyna nie miała czasu na świętowanie. Spod hali przylotów zabrał ją samochód policyjny, bo tylko tak mogła się przebić przez gęstniejący tłumek kibiców i mediów.

- W Polsce będę tylko jeden dzień, potem lecę do Lahti. W tej chwili interesują mnie najbliższe dwa miesiące, które mam nadzieję przepracuję w zdrowiu. Wierzę, że sezon zakończy się dla mnie szczęśliwe - wyjaśniała jeszcze w hali lotniska.

Dodała, że nie boi się "justynomanii" i ma do tego bardzo praktyczne podejście.

- I tak przez 300 dni w roku jestem za granicą. Te kilkadziesiąt w roku pod ostrzałem mediów i kibiców jakoś wytrzymam, choć nie sądzę, abym wzbudziła aż tak wielkie zainteresowanie - wyjaśnia.

Także jej menedżer zapewnia, że Kowalczyk na razie skupi się na sporcie, a nie na wywiadach i występach w telewizji. Dopiero późną wiosną zamierzają poświęcić się akcjom promocyjnym.

- Dla mnie najważniejsze są w tej chwili starty. Mam jeszcze sporo do udowodnienia - dodaje, a wtóruje jej trener Aleksander Wierietelny.

- Przygotowaliśmy drobiazgowy plan sportowy na ten rok i chcemy się go trzymać. Na razie udowodniliśmy, że nasza taktyka się sprawdza. Chcemy kolejnych zwycięstw. Na świętowanie będzie jeszcze czas - uważa trener.

To nie koniec awantury o astmę

Rozmowa z Justyną Kowalczyk, trzykrotną medalistka olimpijską z Vancouver

Sprawa leków na astmę, którą podniosła pani w Kanadzie, oskarżając Norweżkę Marit Bjoergen o grę nie fair, jest już zamknięta?

Liczę, że ona dopiero się zaczęła. Mam nadzieję, że ta sprawa będzie jeszcze wywoływała kontrowersje i coś zacznie się wokół niej dziać. To nie jest normalne, że dziewięćdziesiąt procent sportowców jest chorych. Jeżeli ktoś twierdzi, że leki, które są na liście dopingowej, nic nie dają, to ja w takim razie nie rozumiem tych list i tego, po co one są tworzone.

Sugeruje pani, że mogłaby zdobyć więcej, gdyby nie zawodniczki wdychające leki na astmę?

Nie sugeruję tego. Już połowę igrzysk miałam zupełnie zepsutą przez to, że media się domyślały lub chciały się czegoś tam domyślić.

Wiele biegaczek narzekało na przygotowanie olimpijskich tras. Podziela pani tę opinię?

Jeżeli druga zawodniczka świata [Petra Majdić - red.] wywróciła się i złamała żebra, a w konsekwencji nie mogła startować i myśli o zakończeniu kariery, to znaczy, że te trasy były niebezpieczne. Ta dziewczyna doskonale wie, jak się biega na nartach. Wiele osób wylądowało przecież w olimpijskiej klinice po upadkach.

Na pani sukces złożyła się także praca całej ekipy.

Mam najlepszych serwismenów na świecie, bo ja jestem najlepsza na świecie. Również trenera mam najlepszego na świecie. Jesteśmy teamem, który efektownie i efektywnie pracuje. W biegu na 30 kilometrów 50 procent mojego zwycięstwa stanowiły świetnie przygotowane narty. Drugie 50 procent to forma, którą przygotował trener. Ja zrobiłam to, co mi podano na tacy.

Pamięta pani ostatnie metry biegu na 30 km?

Muszę rozczarować wszystkich kibiców: niewiele z tego pamiętam. Wtedy działałam instynktownie. Byłam zbyt zmęczona.

Not. osk

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto