Anioł Zagłady dostaje wówczas nowy cel, lecz nie znajduje posłuchu u swoich pobratymców. Skłóceni, targani własnymi ambicjami i za wszelką cenę usiłujący zachować spokój i równowagę w świecie, wolą dostrzec w nim szaleńca niż wybranego. Konflikt na niebieskich salonach może jednak spowodować ujawnienie najpilniej strzeżonej tajemnicy: Światłość opuściła niebo.
Świat aniołów stworzony przez Maję Lidię Kossakowską w zbiorze opowiadań „Obrońcy Królestwa” i powieści „Siewca Wiatru” miał w sobie porywającą świeżość i rozmach. Skrzydlaci i ich mroczni odpowiednicy oraz cała menażeria wszelkiej maści stworzeń mitycznych, demonicznych, pomniejszych mocy i świętych ‑ rozrzuceni w niebieskich i piekielnych kręgach oraz świtach pomiędzy nimi, stworzonych na wzór bliskowschodnich mitologii i podań ‑ fascynowali. Pociągający był zwłaszcza kontrast pomiędzy ich mocami spętanymi brakiem wolnej woli, a ludzką słabością pławiącą się w takiej wolności. Potężni w swej niszczycielskiej sile aniołowie i demony byli jednocześnie boleśnie ludzcy i podatni na zranienia w uczuciach i namiętnościach.
W „Zbieraczu burzy” cały wypracowany dotychczas efekt dramatyzmu i rozmachu gdzieś umyka, rozmywa się. Bohaterowie miotają się z miejsca na miejsce, kręcą w kółko bez uzasadnienia, co powoduje spadek napięcia i wrażenie dłużyzn. Traci na tym sama intrygująca koncepcja głównego wątku powieści. Brakuje doskonałych niegdyś opisów intryg, politycznych rozgrywek i układów. Osobiste ambicje i anse brzmią jakoś nieprzekonująco. Nadal istnieją, ale zostają zepchnięte na dalszy plan, potraktowane dość pobieżnie.
Sprawę pogarsza jeszcze styl narracji - w porównaniu do wcześniejszych tekstów Kossakowskiej bardziej zadziorny i zaczepny, miejscami ironiczny czy pobrzmiewający sarkazmem. Mimo, że zwykle lubię, gdy bohaterowie mają taki dystans do siebie i otoczenia, w tym wypadku czułam ogromny zgrzyt. Rzucane gdzieniegdzie (choć, jak się wydaje, w sposób bardzo konsekwentny i przemyślany) złośliwe uwagi nie rozprężają humorem dusznej, pełnej podejrzeń atmosfery. Raczej irytują, poprzez swą błyskotliwość odwracają uwagę od i tak niewielu scen opisujących podejmowane działania, a przy tym sprawiają, że wysiłki głównego bohatera wypadają wręcz groteskowo.
W efekcie, ponieważ powieść została rozbita na tomy, pod koniec pierwszego z nich nie mamy właściwie nic – ani zaczątku zasadniczej akcji, ani wyjaśnień czy zachęt, żeby czekać na ciąg dalszy.
Jednego natomiast nie można odmówić Kossakowskiej ‑ umiejętności budowania dramatyzmu scenach, gdzie naprzeciwko siebie staje dwoje bohaterów. Sceny kłótni kochanków czy spięcia przyjaciół są napisane według najlepszej sztuki grania na emocjach Czytelnika.
M.L. Kossakowska: „Zbieracz Burz”,
Fabryka Słów 2010, str. 341, cena 32,90 zł
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?