Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lekarze sześciu szpitali walczą o życie i zdrowie górników

Agnieszka Widera, Agata Pustułka
Pracownia hodowli skóry w siemianowickim szpitalu.
Pracownia hodowli skóry w siemianowickim szpitalu. Fot. Marzena Bugała
Trzynastu górników poniosło śmierć w wyniku tragicznego wypadku, do jakiego doszło w piątek w rudzkim ruchu Śląsk kopalni Wujek. Dwunastu górników zginęło podczas pożaru. Trzynasta ofiara zmarła w sobotę koło godz. 13 w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.

- Górnik był w ciężkim stanie, ale nic nie wskazywało, że jego stan nagle się pogorszy. Reanimacja okazała się nieskuteczna, serce nie podjęło pracy - mówił Mariusz Nowak, dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. - Każdy przypadek jest trudny, a dynamika zmian stanów pacjentów duża. Gros z nich ma poparzone i obrzęknięte twarze, tak, że powiek nie potrafią nawet otworzyć. Niektórzy boją się, że nie będą widzieć, dlatego staramy się z nimi rozmawiać, tłumaczyć - dodaje.

Rannych jest 40 górników. Aż 10 z nich ma mniej niż roczny staż pracy! W oparzeniówce leży 18 najciężej poparzonych, 5 w stanie bardzo poważnym. Wszyscy mają poparzone ponad 50 procent powierzchni ciała (niektórzy prawie 90 procent). Za wyjątkiem jednej osoby, przywiezionej w sobotę rano ze szpitala w Bytomiu, są przytomni.

W innych szpitalach regionu przebywa jeszcze dwudziestu poszkodowanych górników. Sześciu z nich trafiło do Szpitala Wojewódzkiego im. św. Barbary w Sosnowcu. Dwóch z nich leży na oddziale intensywnej terapii, pozostała czwórka została umieszczona na oddziale chorób wewnętrznych, chirurgii i pulmonologii.

- Dwaj pacjenci na OIOM-ie są nieprzytomni. Ich stan jest poważny, ale stabilny. Oprócz poparzeń doznali złamań. Stan pozostałych jest dużo lepszy niż początkowo przypuszczaliśmy, są jednak pod stałą opieką psychologa - informuje Mirosław Ruseki, rzecznik prasowy sosnowieckiej lecznicy.

Na oddziale intensywnej terapii Szpitala Wojewódzkiego nr 1 w Tychach leczony jest jeden górnik, a w Szpitalu Klinicznym w Katowicach-Ochojcu leży trzech pracowników rudzkiej kopalni. Lekarze utrzymują ich w stanie ograniczonej świadomości. W tym samym katowickim szpitalu jeszcze jeden górnik przebywa na oddziale chorób wewnętrznych. W Chorzowie hospitalizowane są dwie osoby. Tam w lepszej kondycji jest górnik z objawami zatrucia tlenkiem węgla, w gorszej poparzony 20-latek. Choć jego oparzenia prawdopodobnie nie są głębokie, ze względu na ich rozległość lekarze będą chcieli przekazać pacjenta siemianowickiej oparzeniówce.

Kolejnych siedmiu pacjentów po wypadku zostało przewiezionych do Szpitala Miejskiego w Rudzie Śląskiej - Goduli. Czterech górników przyjęto na oddział chorób wewnętrznych z objawami poddtrucia tlenkiem węgla. Być może już dziś zostaną wypisani do domów. Podobnie, jak górnik z potłuczeniami z oddziału chirurgii ogólnej. Ale nawet ci lżej ranni nie chcą opowiadać o tym co stało się trzy dni temu na rannej zmianie w ścianie V.

- Trudno się im dziwić, niektórzy przeżyli prawdziwą traumę - tłumaczy Adam Zaręba, zastępca ordynatora oddziału chirurgicznego szpitala w Goduli. - Psychologowie twierdzą, że dobrze im robi kontakt z rodziną - dodaje.

Rodziny górników hospitalizowanych w oparzeniówce mogły ich odwiedzać w sobotę. Zanim weszły na sale, rozmawiał z nimi psycholog.

- Chcieliśmy, żeby rodziny były przygotowane na to co zobaczą - podkreślał dyrektor Nowak.

Zebrani pod bramą opowiadali, że dzięki życzliwości pielęgniarek, które pożyczały pacjentom swoje prywatne telefony, mogli porozmawiać z mężami, ojcami, braćmi już w piątek. Chorzy nie mówili wiele, ale uspokajali swoich bliskich.

- Tata zadzwonił w piątek koło godz. 21. Mama nie była w stanie z nim rozmawiać. Powiedział, że nie czuje się źle ale wspomniał też, że wszystko go boli. Pamięta, że wszyscy na dole byli przerażeni. Prosił o modlitwę za tych co żyją i tych co zginęli - mówił Patryk Latka. - Ojcu zostało półtora roku do emerytury- dodaje.

Mirosław Rachwalski przyjechał z żoną do szwagra, który w kopalni Śląsk pracuje od 17 lat. Leży tam też jego poparzony kolega, z którym on sam w tej samej kopalni przefedrował 19 lat.

- Kiedy doszło do wypadku pracowałem w tym samym rejonie, ale 300 metrów wyżej. Choć sami nic nie poczuliśmy informacja o pożarze natychmiast obiegła całą kopalnie, kto mógł spieszył ratować kolegów - mówi pan Mirosław - Jeszcze przed szychtą z tymi chłopami się żartowało, a teraz nie wiem co z nimi będzie - dodaje.

Na miejscu był też Jerzy Wicik. Z rodziną przyjechał odwiedzić syna.

-W grudniu 1990 roku doszło w tej kopalni do podobnego wypadku, też zapalił się metan. Wtedy tam jeszcze pracowałem, pomagałem ratować innych górników. Byli mocno poparzeni. Do dziś mają ślady na ciele, w psychice też to nadal siedzi, bo o wypadku mówią niechętnie -opowiada.

Ci, którzy wychodzili ze spotkań z poparzonymi, byli mocno poruszeni, ale szczęśliwi.

- Najważniejsze, że mój brat żyje i że może mówić. Czeka go wielomiesięczna rehabilitacja, ale kamień spadł nam z serca - mówiła ze łzami w oczach Ewa Kiatkowska - Do emerytury zostało mu około roku, ale mam nadzieje, że już pod ziemię nie wróci - dodała.

Nasz głos jest słyszany dopiero wtedy, gdy dojdzie do katastrofy - mówią w Centrum Leczenia Oparzeń

Od 200 do nawet 400 tysięcy złotych może kosztować leczenie każdego z górników poparzonych w piątkowej katastrofie w kopalni Wujek- Śląsk w Rudzie Śląskiej. W szpitalach regionu cały czas trwa dramatyczna walka o ich życie, o każdy kolejny oddech poszkodowanych. Tych, którzy przeżyją, a wszyscy mamy nadzieję, że lista ofiar nie będzie już większa, czeka wielomiesięczne leczenie, a potem równie długa rehabilitacja.

Większość z górników ma niestety uszkodzone drogi oddechowe, zaś oparzenia zajmują od 40 do 90 proc. ciała.

W wielu przypadkach to rany głębokie, szczególnie groźne, zwiększające ryzyko powikłań. W tej sytuacji terapia to wieczna huśtawka i wielka niewiadoma, bo stan chorego może zmienić się z minuty na minutę.

Górnicy poszkodowani w katastrofie są niemal całkowicie bezbronni wobec bakterii, bo stracili swą naturalną ochronę i zaporę dla drobnoustrojów, czyli skórę. Muszą przebywać w maksymalnie antyseptycznych warunkach. Niezwykle istotna dla tych chorych jest praca układu oddechowego. Gdy tylko stan pacjentów na to pozwoli powinni zostać poddani leczeniu w komorze hiperbarycznej, w której dzięki zwiększonemu ciśnieniu tlenu rany szybciej się goją . Taka komora jest w Siemianowicach i już uratowała wielu górników - ofiar wypadków.

- Stosujemy najlepsze, najskuteczniejsze dostępne nam metody leczenia - mówi dr Mariusz Nowak, dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.

Niestety za najnowocześniejszą metodę hodowli skóry do przeszczepu Narodowy Fundusz Zdrowia nie płaci od ręki, ale wydaje na jej wykorzystanie stosowną zgodę. W tym przypadku wszyscy górnicy z kopalni Wujek-Śląsk muszą zostać jej poddani, zaś decyzję o hodowli skóry trzeba podjąć niemal natychmiast.

- W tej metodzie od pacjenta pobiera się fragment jego skóry, a następnie namnaża się w naszej pracowni, jedynej takiej w Polsce. Koszt procedury waha się od kilkudziesięciu do ponad dwustu tysięcy złotych, w zależności od rozległości poparzeń - twierdzi dyrektor Mariusz Nowak, który nie ukrywa rozżalenia, że każdorazowo, by zastosować metodę musi czekać na łaskawe wyrażenie zgody.

- Mam nadzieję, że Narodowy Fundusz Zdrowia zmieni zdanie i nie będzie już problemów, a sprawa zostanie systemowo rozwiązana. Oczywiście w obecnej sytuacji podejmujemy decyzje najlepsze dla zdrowia górników nie oglądając się na koszty. Przykro mi w ogóle mówić o tej sprawie w tak tragicznej chwili, ale prawda jest taka, że nasz głos słyszany jest dopiero wtedy, gdy dojdzie do katastrofy - przyznaje dr Nowak, który dodaje, że specyfika leczenia poparzonych nie jest niestety uwzględniona przez NFZ.

- Zacznijmy od takiego Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej. Miesięcznie jesteśmy do tyłu około 100 tys. złotych, bo nikomu z urzędników nie przyszło do głowy, że pobyt poparzonego na naszym OIOM-ie jest dwa razy droższy niż w przypadku tradycyjnych tego typu oddziałów - mówi dyrektor Nowak. - Weźmy pod uwagę choćby ilość zużytych leków, opatrunków, płynów.

Z naszych informacji wynika, że NFZ i ministerstwo zdrowia zapłacą za leczenie każdego poszkodowanego w wypadku w rudzkiej kopalni.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Lekarze sześciu szpitali walczą o życie i zdrowie górników - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto