Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Miłość w Leningradzie": szykujcie się na ostrą, rockową balangę i... kaca RECENZJA

Marlena Polok-Kin
Fot: Michał Ramus/TM Gliwice
Wybieracie się na „Miłość w Leningradzie"? Premiera studencka 8 listopada

Wybieracie się na „Miłość w Leningradzie"? Szykujcie się na wieczór w nocnym klubie, wódę, życie z drugiego obiegu. I kawał ostrej, rockowej muzyki. Tak skarży się (a raczej - bez pardonu wykrzykuje światu w twarz) swoje troski w XXI wieku rosyjska dusza. Jej głosem był kultowy zespół Leningrad, a jego piosenki - krzyczą w Gliwicach.

Zobaczcie zdjęcia ze spektaklu:

„Miłość w Leningradzie", przypomnijmy, otworzyła we wrześniu nowy sezon w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Reżyser Łukasz Czuj funduje widzowi przejażdżkę rollercoasterem: spektakl wbija w fotel zaskoczoną publiczność od pierwszego numeru - by z miękkiego siedziska człowieka swoją energią wyrywać.

- Miejsce akcji – klub „Lyubov” (czyli miłość) z Sankt Petersburga, zaludniają postaci wyłażące z głowy „Sznura” (znakomitego wokalistę i aktora Mariusza Kiljana - gościnnie na gliwickiej scenie - dop. red.) – poety, muzyka, artysty, dla którego codzienne imprezy, jazda na krawędzi, są sposobem na ucieczkę przed piekłem, które czai się na dnie wyobraźni - opisują realizatorzy.

Ta rockowa historia jest luzacko-gorzko-pijana. Wali muzyka (na scenie rockowa kapela na żywo - zespół pod kierownictwem Remigiusza Hadki), snują się dziewczyny, szukają wrażeń jakieś typy, wylewają się przekleństwa, śmierdzi papierosami, wódką, seksem i Bóg wiedzieć raczy - czym jeszcze.

Pod fasadą niekończącej się, zakrapianej imprezy - rosyjska rzeczywistość. Przerysowana, jak makijaż i błyszcząca złotem suknia moskiewskiej nuworyszki, która przypadkiem zagląda do leningradzkiego baru - a tu nie ma "szampanskoje", tu się wódę pije. A więc szara, zwyczajna rzeczywistość: taka, że tylko pić.

Na "Miłość w Leningradzie" składa się trzydzieści mocnych, rockowych kawałków - pozornie nie związanych z sobą. A jednak jeden utwór komentuje drugi, uzupełnia, dopowiada i buduje soczyste postaci.

Czuj sięgnął po repertuar rosyjskiego zespołu Leningrad, który porównywany jest - jak przywołują realizatorzy - do naszego rodzimego Kultu. Ska, punk, piosenka aktorska, poezja śpiewana, poezja wykrzyczana - zespół komentował tamtejsze realia, rozprawiając się z rosyjską rzeczywistością, nie żałując ostrych i bezpośrednich tekstów - i teksty stały się kultowe.

Ich autorem jest Siergiej Sznurow (lider grupy Leningrad i pierwowzór głównego bohatera Sznura). Soczyście i naturalnie oddają klimat - tak brzmią te teksty w tłumaczeniach Michała Chludzińskiego.

Każda piosenka w gliwickim spektaklu - to... mikrospektakl, każda z dobrą kreacją aktorską i wokalną. Każda postać, która pojawia się na scenie, jest na miejscu i uwodzi na swój sposób publiczność - to postaci wyraziste, autentyczne. Każdy ma swoją historię.

Mariusz Kiljan - w roli głównego bohatera Sznura - zszargany imprezą, dochodzący do siebie pod czerwono-biało-niebieskimi (jak barwy rosyjskiej flagi) kroplówkami: obłędny, w doskonałej interakcji z publicznością. Z sarkazmem, ironią, refleksją. Gorzką i dotkliwą, jak potężny kac.

Tomasz Mars - przyciąga, wyrazisty, rosyjski elegant nowych czasów - jak na przeciwnym biegunie życia, jeszcze w szalonym biegu, zabawie - (krakowski wokalista, uczeń słynnego Andrzeja Zaryckiego, związanego z Piwnicą pod Baranami).

Obaj aktorzy pojawili się gościnnie na gliwickiej scenie, obaj zagrali w kultowym przedstawieniu, do którego to gliwickie jest dla Czuja reżyserskim powrotem: chodzi o owacyjnie przyjętego przyjętego i do dziś granego we Wrocławiu w Teatrze Piosenki Centrum Sztuki IMPART spektaklu „Leningrad”).

Pozostali artyści - to naprawdę dobry, wyrazisty, młody gliwicki zespół.

Spektakl Łukasza Czuja w Teatrze Miejskim w Gliwicach jest soczysty do bólu. Drażniący zmysły - głośnym, to znów balladowym klimatem - prowokuje, zaczepia wulgarnością i drażni się z widzem - jak w kawałku z Superboyem, który wjeżdża na scenę w stroju nawiązującym i z postawą Supermana, z ponętnymi dziewczętami, i z rozbrajającą szczerością opowiada o potrzebach swojego... przyrodzenia.

Zabawa do dna miesza się z ironią i refleksją nad życiem - tym smutniejszą, gdy człowiek nieco przetrzeźwieje, wówczas wie, że tkwi w gównie. I o gównie, którym ludzie dostają w twarz od władzy, od życia.

"I czy warto czy nie warto - mocną wódę leje w gardło by ukoić ból "- nasuwa mi się skojarzenie z piosenką rodzimego Bajmu.
Bo tam w istocie to " i smieszno, i straszno" - jak mawiają Rosjanie. Albo, jak chcą w "Miłości w Leningradzie":

- Rosja to nie państwo, to stan umysłu - przekonują prowokująco realizatorzy. I chyba skutecznie.

„Miłość w Leningradzie” obejrzymy 7, 8 i 9 listopada). Bilety kosztują 34 zł.

Spektakl 8 listopada będzie jednocześnie premierą studencką (bilety dla nich - 10 zł).
Po prezentacji tego wieczoru odbędzie się spotkanie z aktorami, muzykami i realizatorami spektaklu.

Natomiast - 9 listopada, prezentacja z Teatralną Opiekunką. Co znaczy, że w cenie biletu została ujęta opieka nad/ i warsztaty dla dzieci. To propozycja dla rodziców dzieci w wieku od 6 do 11 lat ułatwiająca możliwość korzystania z oferty kulturalnej.

Wpisz miejscowość i sprawdź wyniki wyborów

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Magazyn reporterów Dziennika Zachodniego TYDZIEŃ

Jak głosowaliśmy w wyborach samorządowych: Incydenty + wydarzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto