Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pomniki rozdartej pamięci

Grzegorz Sztoler
Kamień graniczny z dawnej granicy polsko-niemieckiej w Ligocie Tworkowskiej.
Kamień graniczny z dawnej granicy polsko-niemieckiej w Ligocie Tworkowskiej.
Granica jaką wytyczono po „śląskiej wojnie domowej”, po powstaniach, podzieliła ludzi i region. Boleśnie. Nawet po latach są tego ślady.

„Plan granicy państwowej

między Rzeszą Niemiecką i Rzeczpospolitą Polską Górny Śląsk” liczy 61 kart. Górnośląski odcinek kończy się [choć dla mnie raczej zaczyna] od miejscowości Olza, i niedalekiej granicy z Czecho-Słowacją. Wytyczona przez aliantów granica biegnie Odrą, i dopiero w Raciborzu [omijając to miasto, pozostawiając po niemieckiej stronie] odbija w kierunku Rybnika. I dalej, w kierunku przemysłowego serca regionu, dzieląc Górny Śląsk na polski i niemiecki [o jej dokładnym przebiegu pisze w tym nr „Śląska” dr Piotr Greiner, dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach].

Wybieram kartę 59, ze znanymi mi okolicami Raciborza: Nieboczowy, Ligota Tworkowska, dziś przeznaczonymi pod zbiornik retencyjny. Przedwojenna granica podzieliła ten rejon Raciborszczyzny dokładnie wzdłuż rzeki Odry. Po jednej stronie – Ligota Tworkowska, obszar dworski, zabudowania, pola, lasy należące do powiatu rybnickiego. Kawałek dalej rozciągają się już Nieboczowy. Po przeciwnej stronie rzeki, niemieckie nazwy: Tworkau, Kreis Ratibor, bezirk, Guts, Gemeindebezirk Benkowitz. Kamienie graniczne zaznaczone są po obu stronach rzeki. Numery 216, 215, 214, 212, 211, 210, 209 widać na przekazanym mi planie. Czy pod Raciborzem są jeszcze ślady tej granicy?

Świadkowie granicy

Kamienie w „nadmiernej ilości” napotkałem w przykaplicznym parku w Ligocie Tworkowskiej, niewielkiej podraciborskiej osadzie, dokładnie pięć lat temu. Pamiętam, że związaną z nimi „graniczną” historią uraczył mnie kowal Henryk Kurzydem, najstarszy mieszkaniec Ligoty. - Powinny być chyba zabytkami - zastanawiał się nawet.

W 1921 roku

to tu, na tej Odrze, zrobieli granica, Tworków przyłączyli do Niymiec, a nos, Ligota Tworkowsko, przyłączyli do Polski. Tak było. Są tu te kamiynie – z jednej strony pisze na nich „D” [jak Deutschland, Niemcy], to je wybite na tym kamieniu, z drugi „P” jak Polen, Polska, niy? One, te kamiynie, były na tej granicy sadzone.

A pote teraźniyjszej wojnie, te kamiynie były wykopane. Wojsko je wykopało. A łod nos pochodził taki pułkownik, wojskowy, ale łon już umar. Tu się wychowoł, w tej wiosce, poszeł do nimieckigo wojska, bo go zabrali, iś musioł. Był cztery lata starszy łode mie. Dostoł sie do niewole, do Rusyje, tam robili ta polsko armia i łon sie zgłosił jako Polak, i przyszeł porucznikiem. I potem szeł aż na Berlin. Mioł takie zdolności, łon szkół ni mioł żodnych, a zaszeł wysoko, łostoł pułkownikiem…

Łon to tu z tym wojskiym wykopowoł. Bo łonymu należało łod Gliwic aż do Chałupek, całe to pogranicze.

W tym momencie chcę zrobić zdjęcie granicznym kamieniom. – Potem, potem – słyszę zniecierpliwiony głos pana Henryka, który chce mi koniecznie przekazać całość opowieści. – Łon niby je wykopoł z tym wojskiem – słyszę. – I łoni ich tu dali – kowalska ręka zakreśla półkole. – Naskłodali na tako hołda. Tu, czyli w parku, skwerze przy kaplicy, przy głównej drodze na Nieboczowy.

- Zostawili to. My to wziyni, tu trocha posadzili, tu trocha posadzili… To je niby tako pamiontka… nikt o tym nie wiy… Co chwila przyjyżdżajom do mie roztomaici ludzie, bo im żodyn nie umiy wytłumaczyć, czamu te kamiynie som akurat tu, w tym parku przy naszej kaplicy, i co łone rychtyk oznaczajom? – snuje swą opowieść pan Henryk.

Kamienie niezgody

- Łone były wzdłuż tej Odry tu sadzone – mówi o granicznych kamieniach tworkowski kowal. – Bo tyn brzeg był polski, a tamtyn nimiecki. I tu był przewóz.. Ta łódka, co tam stoi [wskazuje], tu sie chodziło, przez Odra się przejyżdżało, na tej łódce… My chodzili tam do pociągu. Bo zaroz za lasem, na drugim brzegu, som tory kolejowe. Pociąg jeździ. Wtedy było to za granicom. I przewóz był przez granicę.

Ligota, jej społeczność związana z Tworkowem, znalazła się po polskiej stronie. Granica zmieniła przynależność parafialną tej osady. – Pote nas, w 1921 roku – kontynuje pan Henryk [również „graniczny”, 1921, rocznik]. – W Bukowie nie było kościoła, w Nieboczowach nie było kościoła, więc przyłączyli nas do parafie Lubomia. No, kaś my musieli do tego kościoła chodzić… No to my bez pole chodzili, był taki chodnik… abo drogami… przez Nieboczowy abo tam kole tych stawów… zależy od pogody, jako była. Tam się i do komunii, i do ślubu szło…

Bo to tu był majątek [i tu wymienia, ku mojemu zaskoczeniu, ten prosty, śląski kowal nazwisko niemieckiego grafa], tyn majątek należał do Tworkowa, tam był tyn właściciel [rzeczywiście tak jest na przygranicznej mapie]. Ci hrabiowie mieli takie „vony” przed nazwiskem… Bez to jeszcze przed powstaniym, tu był tyn prom, przewóz taki… Łoni [dworscy] przewozili wozy z tego pola, to musieli jakoś te plony pozbierać, tego łonego, i przewiyź… Bez piyrszo wojna tyn przewóz też był, a za starej Polski, no to tu była Polska, tam Niymce, ale tyn graf z Tworkowa mioł taki zezwolyni, niy, że łon mog stych polów to brać, a do Polski sprzedować. Taki handel mioł, niby tego… A co ludzie, co tu pracowali, łon ich też broł tam do roboty, oni mieli takie kenkarty, przepustki… Jak zaś tu nie było roboty na polach, to ci ludzie mieli zajynci tam w majątku w Tworkowie. Po wojnie ci właściciele wyemigrowali do Niymiec, i tam może ostały szczątki tego hrabiyrstwa.

Stodoły

koło Rybnika należały po powstaniach do Niemiec. Granica biegła między nimi, a polskimi Chwałęcicami [trudno ją zidentyfikować na granicznej mapie, polne drogi wzdłuż których biegła, są „nieczytelne” w terenie]. Dziś zachowały się tylko budynki strażnicze po niemieckiej stronie. W jednym z nich jest przychodnia. W drugim, prawdopodobnie mieszkaniu celników, znajduje się m.in. likwidowana biblioteka. Niedaleko biegła stara droga, którą widać na mapach, i wzdłuż której wytyczono granicę. Dziś nie zostało po niej w zasadzie śladu, bo pochłonęły ją wody zbiornika rybnickiego. Dlatego teraz jeden z budynków służby granicznej znalazł się przy… ośrodku żeglarskim. Drugi położony jest nieco dalej, przy centrum Stodół. Jest własnością miasta, mieszka tu kilka rodzin. – Ale wszystko jest już przemieszane, Stodolnianie wżenili się do innych rybnickich miejscowości, podobnie i tu, poprzychodzili nowi – tłumaczą mi znajomi z Rybnika, jeszcze ze studiów.

Kiedy pytam, czy zachowały się jakieś słupy graniczne, słyszę że nic o tym nie wiadomo. Być może są w lasach, być może spoczywają na dnie zbiornika [te „graniczne budynki, to się rychtyk cudem uchowały”, słyszę, „tych po polskiej stronie już nie ma”]. Nikt ich chyba nie szukał. Chętni szukają raczej informacji związanych z kilkoma incydentami granicznymi. Wiadomo, była granica, były i prowokacje. Przez jeden z nich, właśnie tu w Stodołach, wojna nie wybuchła o mało co tydzień wcześniej. Była jeszcze i tragedia rozstrzeliwanych przez sowieckie wojska tutejszych, których uznawali za Niemców.

W przewodniku

turystycznym znajduję informację, że granica biegła w Stodołach, natomiast żadnej trasy turystycznej wzdłuż dawnej granicy nie ma. A przecież takie miejsca mogłyby się stać świetnym miejscem poznania historii, która najczęściej dzieliła, a nie łączyła ludzi. Obiekty służby granicznej przecież się zachowały. Może znajdą się i kamienie graniczne. Kiedy pytam o to w Muzeum Rybnickim, dr Dawid Keller, najlepiej zorientowany w temacie, odpowiada krótko: - Nie. Miejsca te nie są w żaden sposób upamiętnione.

W Rybniku jednak mają rozeznanie, bo słyszę historii o telewizjach rosyjskiej i niemieckiej, które realizowały tu programy o wojennych incydentach, czy też prowokacjach. Okazuje się, że nawet co do przeznaczenia budynków granicznych w Stodołach istnieją wątpliwości [„weryfikacja na miejscu, pozwoliła raczej na zadanie pytań niż udzielenie odpowiedzi”, słyszę]. Dr Keller prezentuje mi kilka wycinków prasowych, mapy z przebiegiem granicy, i zwraca uwagę na przebieg granicy w rejonie stacji w Suminie: - Dziś, po elektryfikacji, jest to w zasadzie niewidoczne, ale przystanek Górki Śląskie posiadał w okresie międzywojennym możliwość zmiany kierunku jazdy pociągów.

Dyrektor rybnickiej placówki Muzealnej, dr Bogdan Kloch dodaje: - Co jakiś czas media interesują się Stodołami, choć samymi obiektami granicznymi raczej nie, bardziej interesuje ich tylko problem prowokacji w 1939 r. Granica i przejście to jakby mało istotny element. W Muzeum, na organizowanych tu lekcjach historii regionu, czy przybywającym do nas wycieczkom staramy się mówić o tym miejscu, o skomplikowanych losach mieszkańców i to nie tylko w 1939 roku, ale również o dramatycznym wejściu Armii Czerwonej.

Żeby jeszcze bardziej zamącić historię, dowiaduję się, że część Stodół, konkretnie przysiółek Pniowiec znalazł się po polskiej stronie granicy. A więc nawet i tu granica podzieliła jedną społeczność. Ale kto to wszystko spamięta, za lat powiedzmy dziesięć, dwadzieścia…

- Cóż cały ten pas pograniczny powoli niknie a to wielka szkoda – wzdycha dr Kloch.

Tam gdzie woda szła granica

Część granicznych kamieni znalazła się pod wodą, pod Morzem Rybnickim, jak nazywa się zalew przy rybnickiej elektrowni. Ten gigant zmienił zupełnie okolicę, wiejską, cichą, spokojną, w przemysłową. Teraz nad dawną granicą pływają żaglówki. I nawet ludzie mylą fakty. Koło jednego z budynków celnych, tuż przy wystawionym na sprzedaż ośrodku żeglarskim, jeden z amatorów tego sportu przekonuje mnie, że budynek ten stał… po polskiej stronie, co znacząco mija się z prawdą.

Kilka kilometrów dalej, już w centrum Stodół, pan Staszek Nykiel, z obładowanym rowerem, upewnia mnie, że nie tkwię w błędzie. On sam mieszka we wspomnianym wcześniej budynku po niemieckiej służbie celnej. Teraz w potężnej, nieomal kamienicy, mieszczą się mieszkania i biblioteka. Będzie likwidowana, słyszę. Jest harcówka. Była szkoła. Mogłoby być przedszkole. Przecież budynek jest duży. I zadbany, bo przyjeżdżają z Niemiec, i go kamerują, zdarza się… I pytany o pozostałości „niemieckie”, pan Staszek wskazuje mi trzecie w kolejności od frontu drzwi. Na nich są niemieckie [!] napisy, o wrzucaniu listów i gazet do skrzynki [BRIEFE U. ZEITUNGEN], i grzecznym pukaniu. Wędruję dalej, pytam o granicę. - Może do babci, łona dużo wie? - zastanawia się facet w ogródku. - Podejdzie pan do zielonego płotu, o tam prosto – dopowiada jego żona. I trafiam na panią Zofię Brudek, która pomimo swych 82. wiosen zaskakuje mnie pamięcią i wigorem. Siadamy na ławeczce, obok pobielonego domu, towarzyszy nam kot. Zamieniam się w słuch.

Pani Zofia: - Tu były Niymce, a granica była tam, kaj ośrodek zdrowia, kole zalywu. Tam był Zollamt, niemiecki zoll [potwierdza to moje informacje]. Był, bo to co ostało, to nie wszytko. Przy niemu [na dole, kole tego] był budynek, bliżyj drogi, z czornym orłem i wielkom swastykom, i to Rusy zapoliły, zgorało. Wyburzyli go pote, i zrobili wjazd i ośrodek sportów wodnych. A tyn drugi budynek, tu w Stodołach kole krzyża, to je stary zoll, tu ino mieszkały celniki niemieckie z rodzinami. Przecież, musi pan wiedzieć, łoni pilnowali tej granice na trzy zmiany… ludzi do tego była kupa… nie było tek leko, a ta granica sie dosyć ciongła.

Wyście mieli do granicy kosek,

blisko, zauważam. – Ja, prowda – słyszę - tu konsek, a tu tyż kosek. I pani Zofia pokazuje mi ręką, że granica szła tuż za ich gospodarstwem. Moja mama, opowiada, jak chciała iś do krewnych, Klimków w Zwonowicach, miała zezwolyni ze zdjyńcim. Dostała pieczątka, mogła przejś. Przyszłą nazot, drugi sztympel. Tak na odwiedziny puszczali. Pamiyntom, że nawet z polski strony jechali na kołach do Rud, do pałacu, na wycieczka. Ale ubodzy tota niy mieli kół…

Okazuje się, po dłuższej rozmowie, że i po polskiej stronie zostało coś z posterunku celnego:

- Jak pan jedzie od nos do Chwałęcic, po lewej strone, tam som one, co te tuje prowadzom [ogrodnictwo], to tam jest jeszcze kosek tego celnikowego domu zostawiony. Tam je teraz dom postawiony, na tej działce Bochynkowej, jego córka to wybudowała, i kawałek tego celnikowego domu łostawiła. Tam sie odprawiało po polski stronie.

Bo jak chcieli my iś do Chwałęcic, na polsko strona, bo my ta mieli pole [teraz ta wszystko zalote, woda wszystko zniszczyła], to my szli – za przepustką. To my szli bez granica kupić, za marka sie w Polsce dużo kupiło kiedyś, niy… U nos było drogo… To moja mama zawsze przez ta rzyka przekraczała tam, a na drugi stronie polskie dzieci pasły krowy, i pytała się „widzisz kaj tam celnika”, niy, nima, odpowiadały. No to szła… do Chwałęcic, do rzeźnika, nazywoł sie Piecha, teraz tam fryzjer jest, to nakupiła tam miynsa, szpyrki, wszystkiego. I przyniosła do dom.

Dużo ludzi przechodziło przez ta granica, po cichu… W Polsce było tanio. Za marka się piyrwej dużo kupiło… Świnie też chodzili na torg kupić na lewo… Bez te pola ta przenosili… Jaa, jaa był tyn przemyt… Mama godała, że zaś w Polsce nie było pomarańczów, magi, to zaś nosili stąd tam. Nosili to przez te pola między Chwałęcicami a Stodołami, kaj była granica, a teraz je wielko woda. Tam była mało rzyczka, niom szła ta granica.

Adolf, robota i wojna

- Moji ojcowie godali, jo tego nie pamiyntom, bo żech trzydziesty rocznik, że było w Niymcach bardzo wielkie bezrobocie. I dopiero jak Hitler przyszeł na rząd, była robota. On wszystkim doł robota. Bo ci co byli bezrobotni to musieli krzypopy kopać, czyścić, i w ogóle, kaj było ino jako robota. Musieli iś do lasa, czy tam flance sadzić, czy tam drogi czyścić, krzypopy…

Mój tata umrzył, było mu 81, a moja mama 78. My mieli krowa, stodoła… Sam, jak pan to widzi, to pole aż do drogi, tego było hektar. Ino tam już tego żoden nie łore, bo jo już je staro… A moje dzieci nie chcom robić… Miyszkom tu od urodzynio… Mój ślubny przyszeł z Pichowic…

Tu w ogóle nie było ruchu przez ta granica…

Jak jo jeszcze chodziłach ostatni rok do szkoły, to Hitler mioł napaś na Polsko. Tu w Stodołach uczył nos taki stary, niemiecki rechtor. We wsi nie było jeszcze światła, to dopiero po wojnie nom założyli, ale w szkole było sam radio, i taki akumulator. I to radio grało. A tyn rechtor go słuchoł, i te wszystkie wiadomości wiedzioł. I pedzioł nom tak: „jutro, drogie dzieci, nie przydziecie do szkoły, bo tu pojedzie dużo wojska, dejcie im wody w miskach, co sie umyjom, herbaty, chleba do koszyka, dejcie jeś. A my nie wiedzieli, co się szykuje… Na wieczór, rychtyk, czołgi wszyńdzi, do stodołów wjeźdżały, mieli poprzykrywane wszystko. A rano, kole czwortej, tam kaj teraz tyn hotel przy zaporze, tam za nim był las, i było ino słychać strzały… A kole dziewiątej, czołgi, czołgi i wojsko, jak to ruszyło, cały dziyń i cało noc, do tej Polski…

Jak w 1945

tu Rusy wlazły… wszystko spoliły… A zamek w Rudach goroł tydzień czasu… Był pan tam? To nima to, co kiedyś było… A jak to wygorało, jo była na służbie u taki dyntystki w Rudach… Mój tata był dwa lata internowany w Związku Radzieckim, był kaś w Dniepropietrowsku, Musioł ciężko robić, a późni zachorował, bo mioł bardzo ciężko biegunka, to przewieźli nazot, ale do dom go nie puścili, ino przewieźli do NRD, aż tam trocha odetchnął, z tyj biydy i łachmanów. Toż potem posłali matce pismo, że sie znod. Jak było to referendum, w 1947, trzy razy tak, to przyszeł z tej wojny… Przecież kożdo familia w Stodołach kogoś straciła - ojca, brata abo syna… Rusy ich internowali, i wywiyźli. Wszystkich brali, na dwa lata, jak mojigo tate.

Nos w chałpie było pięcich, mie mama, jako najstarszo, dała na praktyke do Rud, do tej dyntystki, łona się nazywała Iwan. To w niedziela, jak było wolne, to jo z koleżankami z Rud, cały my tyn zamek łoblotały. To ino był dach spolony, a reszta… Jakby to przykryli zaroz, to nie byłoby takiego zniszczynio. Tyle lot to stoło… Pote to już tam rosły brzoski. I wszystko sie zawalowało, zawalowało… Jakby niy Unia Europyjsko, to pan myśli, że by to stanyło… A, kaj tam… To ino unia ratuje…

Dużo młodych

powyjeżdżało do Niymiec, za robotą, a stare umiyro… Tamten dom widzi pan, tam dwie córki som w Niymcach, pusty stoi. Tu taki gospodarz był, puste stoi. Tam wyżyj, za mojom chałpom, też puste stoi. I taki czerwony, Marta Słomka w nim mieszkała… Cztyry domy już tu stojom puste… Mój chłop umar na raka płuc, jak mioł 62 lata, robił na koksowni, ino dwa lat przeżył na ryncie. Córka je w Niymcach, syn też, bo ji ta wszystko robi, zamiato, ogród…

Jak Herzog był w Rudach, bo my należeli do niego, jo mom i ślub w Rudach, i ochrzczono tam byłach, i na komunii byłach w Rudach, komuna klynkła to dopiyro nos Rybnik wzion, i pod miasto i pod parafia. Ale nom zawsze bliżyj było ku Rudom. Wszystko było w Rudach, ale teraz też tam już nima wiela, nawet gmina, też jom zlikwidowali, je w Kuźni Raciborski… A kiedyś my byli Hohlinden, Kreis Ratibor, Bezirk Oppeln.

Fragmenty

granicznej mapy z okolic Łagiewnik są zupełnie nieczytelne. Linie kolejowe, tramwajowe, stawy, granica wędrująca zygzakiem, jakieś stawy domostwa. I z jednej strony niemiecki Beuthen [Bytom], naprzeciw polskich Łagiewnik. Co z tej granicy ocalało „w realu"?

Internet odpowiada mi na część pytania. W okolicy, jak wynika z moich penetracji, wybudowano – rzecz zupełnie naturalne – schrony bojowe o solidnej, żelbetowej konstrukcji. Łagiewniki miały być ważnym punktem oporu w prowadzonej wojnie [http://www.fortyfikacja.pl/index.php?a=lagiewniki]:

„Punkt oporu "Łagiewniki" miał być jednym z najsilniejszych odcinków obrony na Śląsku. Został bowiem umieszczony na najkrótszym trakcie łączącym Bytom z Katowicami (ok. 2h marszu), tym samym na najbardziej prawdopodomnym kierunku niemieckiego ataku. Ponadto schrony łagiewnickie miały strzec magistrali kolejowej Bytom - Chorzów i wybudowanej po podziale Śląska, omijającej Bytom, linii Tarnowskie Góry - Chorzów. Dlatego znajdowały się na nim aż 3 tradytory dla artylerii polowej (centralny już nie istnieje)... Prace na odcinku "Łagiewniki" rozpoczęto w 1936 roku i praktycznie nie udało się ich skończyć do wybuchu wojny, choć w pierwszym roku wybudowano prawie wszystkie ciężkie schrony”.

Trafiam także na kilka archiwalnych fotografii przejścia granicznego między Bytomiem a Łagiewnikami [zamieszczono je na stronie http://fotopolska.eu]. Podjeżdża tramwaj na Bytom. Zatrzymuje się przy szlabanie i budce strażniczej. Wsiadają do niego celnicy. Pociąg tranzytowy 280 Królewska Huta, głosi napis, czyli tramwaj jeżdżący bezpośrednio polskich Piekar Wielkich z polskiej Królewskiej Huty przez niemiecki Bytom. Stąd nazwa „tranzytowy”. I stąd obecność polskich celników, którzy nikomu niepozwalani wysiąść. Taki tramwaj „eksterytorialny”. I kolejna niespodzianka. Strona, z niezidentyfikowanej bliżej gazety, z artykułem o polsko-niemieckiej granicy. Na samej górze zawiera dwie fotografie z łagiewnickiego przejścia. Na jednej widzę tramwaj i pasażerów wysiadających przy szlabanie granicznym i prowizorycznym posterunku. Widać przechodzą kontrolę. Na tramwaju widnieje numer 283 i napis Katowice. Na drugim polska załoga celna przed samochodem. I podpis: „Służba urzędników celnych i funkcjonariuszy Policji Państwowej Województwa Śląskiego w punkcie granicznym w Łagiewnikach [pow. Świętochłowice] jest bardzo ciężka. Trzeba skrupulatnie badać paszporty i bagaże podróżnych, jadących tramwajem lub samochodem, by nie narazić skarbu państwa na szkodę i nie dopuścić do Polski niepożądanych obcych”.

Właśnie, niepożądanych. Ta retoryka, dziwnie brzmi w epoce otwartych, europejskich granic. W jednej z ówczesnych gazety, redaktor tłumaczy cierpliwie czytelnikom: „Pogranicze polsko-niemieckie ma dla państwa polskiego szczególne znaczenie. Pragnąc z wszystkimi sąsiadami żyć w spokoju, Rzplita nie może jednak zapomnieć, że wojny i w dzisiejszym stanie rzeczy są możliwe. Ale i w czasie pokoju te kresy zachodnie winny pozostawać pod baczną opieką tak rządu, jak społeczeństwa naszego”.

I dalej, o „przymusowej germanizacji”, „statystycznym i duchowym odniemczaniu” polskich ziem…

Co z tej granicy zostało w Łagiewnikach [dziś bytomskiej dzielnicy]?

Ci co wiedzieli, pomarli

Niski blok przy Fabrycznej, naprzeciw ogródków działkowych. Wzdłuż torów tramwajowych przy ul. Łagiewnickiej zmierza do niego pan Teodor. Granica? Owszem, dalej, dwa przystanki, tam się coś zachowało, koło myjni. – Taki dom po prawej stronie stoi, dwuklatkowy – wyjaśnia. – Mieszkają w nim teraz ludzie. Tam było przejście graniczne między Bytomiem, a Łagiewnikami. Nic innego z tej granicy tam nie ostało.

I wskazuje w najbliższej okolicy są bunkry [jeden za ogródkami działkowymi]. Kawałek dalej, może kilometr, dwa droga opada w lekką dolinę. Skup złomu [i co chwila zmierzają tu klienci z wózkami], myjnia, to chyba tu. Tylko torów tramwajowych mi brakuje [rozebrane]. Koło powiatowego urzędu pracy furgonetka z przeprowadzek chyba, ale chłopy nic o żadnej granicy nie słyszeli, choć są od niej o rzut beretem. Przystanek na żądanie Bytom Łagiewniki Gojny. Kilkadziesiąt metrów dalej z budynku wychodzi kobieta z synem i śpiesząc się zmierza do stojącego po drugiej stronie auta. Tak, potwierdza, to właśnie jest dom celny, stał po niemieckiej stronie. Tyle wie. Tak jak większość, sprowadziła się tu, i tyle. Budynek, z dachówką, stary, odrapany, szary, z niebieskimi, zielonymi, brązowymi framugami okiennymi i wejściowymi. Każdy dba jak umie [z tyłu jednakże zarośla, i złomiarz, który mówi, że on tu tylko przechodzi]. A to niewielki ogródeczek przed wejściem. Kute ogrodzenie, lub zwykły płotek przed wejściem. Do każdych drzwi dzwonek. Dobijam się, grubawy facet otwiera okno na piętrze. - Niech pan dzwoni do pierwszego wejścia, drze się, tam jest taki dziadek, on wie coś więcej. Ale dziadek się nie odzywa, słyszę za to kobiecy głos w domofonie. Głos, zmęczony, który nie ma ochoty prowadzić rozmowy: - Spóźnił się pan – słyszę jakby skargę – ci, co wiedzieli, dawno już pomarli. Ale coś pani wiedzieć musi, nie daję za wygraną. Wiem, tłumaczy mi głos z domofonu, że tu była granica, tak godali, dom cła, czyli budynek celny, poprawia się, naprzeciwko stała też jakaś budka. A w tej rozwalającej się przybudówce ze schodami i zielonymi drzwiami, tam była ciemnica. Tam, wiy pan, ludzi obmacywali, czy czego nie przemycają. Teraz nic w nij nima, a wejście jest zamurowane. Ale nic więcej panu nie powiem, kończy. Aha, przypomina sobie, tu kiedyś szły jeszcze tory, dojeżdżał tramwaj. Była jedna bramka i drogo bramka… z jednej strony była Polska, z drugiej Niymcy…

Granica rozdarła

i podzieliła jednolity dotąd region. Przypomnijmy, Liga Narodów, jesienią 1921 roku, po powstaniach i plebiscycie, przyznaje Polsce wschodnią część powiatu lublinieckiego, większą część powiatu tarnogórskiego oraz bytomskiego – bez miasta Bytomia jednakże – cały powiat katowicki, południowo-wschodnią część powiatu zabrzańskiego, bez miasta Zabrze oraz cały powiat pszczyński, niemal cały powiat rybnicki, obrzeża powiatów raciborskiego i toszecko-gliwickiego. Granica spowodowała przesiedlenia około dwustu tysięcy Górnoślązaków, po stronie polskiej i niemieckiej. Jedni chcieli, inni musieli…

Granicy

poświęcono kilka lat temu wystawę w katowickim Archiwum Państwowym. Jej centralnym miejscem było zrekonstruowane przejście graniczne, ze szlabanem, budkami strażniczymi i słupem, jaki rozdzielał po powstaniach polski i niemiecki Górny Śląsk. Dwujęzyczna, polsko-niemiecka publikacja „Na granicy. Rzecz o czasach, ludziach i miejscach”, wydana w 2008 roku przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej z materiałów zgromadzonych na tej wystawie, bogato dokumentuje ten okres. Tak pisze się w niej o powstawaniu granicy: „Od lipca 1922 roku między górnośląskimi miastami i wsiami zaczęły wyrastać domy celne i szlabany… Od tego momentu przekraczanie granicy dozwolone było jedynie w wyznaczonych miejscach, a odwiedziny u krewnych czy znajomych w sąsiednich miejscowościach stały się – przynajmniej oficjalnie – podróżami zagranicznymi. Były to podróże o tyle nietypowe, że często odbywały się pieszo. Granica przecięła zrośnięty od stuleci obszar, a nierzadko oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów budynki umiejscowione były w dwóch różnych państwach. Dzięki tak zwanym małym paszportom, czyli kartom cyrkulacyjnym [Verkehrskarte], mieszkańcy polskiej i niemieckiej części Górnego Śląska bez problemów mogli przemieszczać się po całym obszarze dawnego terenu plebiscytowego. Szczególnie w początkowym okresie granica nie stanowiła bariery językowej ani kulturowej, w obu częściach regionu w użyciu był zarówno polski dialekt górnośląski, jak i język niemiecki.”

Publikacja ta zawiera wiele ciekawych materiałów historycznych związanych z granicą m.in. relacje ludzi przy niej mieszkających, a także graniczne kurioza, ciekawostki, anegdoty, które obecne są w zbiorowej pamięci mieszkańców do dziś. Jak choćby te:

Rudzka Kuźnica: „Do końca lat 20. tramwaje na tej trasie dwukrotnie przekraczały granicę państwową. Przejazd niemieckich składów odbywał się z pozamykanymi drzwiami, pod czujnym okiem polskich funkcjonariuszy”.

Koszwice/Kośmidry: „Gospodarstwa leżące na zachód od traktu Pawonków-Zawadzkie, po 11 miesiącach przynależności do Polski, powróciły w maju 1923 roku do Niemiec. Podobno członkowie komisji wytyczającej granicę trafili na odbywające się we wsi wesele i spontanicznie przychylili się do próśb części mieszkańców pragnących powrotu do Niemiec”.

Racibórz: „W 1913 roku na wschodnich przedmieściach Raciborza – zgodnie z panującym wówczas w całych Niemczech trendem – wybudowano Wieżę Bismarcka. Po podziale regionu, teren na którym znajdowała się wieża, znalazł się wraz z podraciborskimi Brzeziami i Dębiczem w granicach Polski. W poł. lat 20. obiekt przemianowano na „Wieżę Chrobrego”. W 1933 r. wojewoda Michał Grażyński nakazał nakazał rozbiórkę wszystkich trzech dawnych Wież Bismarcka znajdujących się w ówczesnym woj. śląskim”.

Niechciana spuścizna?

Granica jest widoczna w śląskim krajobrazie do dziś, w końcu musiały się zachować jakieś materialne ślady po setkach kamieni granicznych, dziesiątkach budynków celnych... Najczęstszą pozostałością są budynki celne jak choćby niemieckie domy celne w Zabrzu Biskupicach, czy wspomniany w Stodołach. Ale są i inne, jak na przykład dworzec kolejowy w Pawonkowie, który przez 17 lat był dworcem granicznym na trasie z Opola [w Niemczech] do położonego po stronie polskiej Lublińca. Ostało się osiedle zbudowane dla niemieckiej służby celnej w miejscowości Hanusek w powiecie tarnogórskim. W Wilczy i Nieborowicach, które rozdzielała granica, zachował się zarówno polski dom celny, jak i niemieckie budynki celne, podobnie jak między i piekarskim Szarlejem a bytomskim Rozbarkiem. Polskie domy celne stoją w kolonii Szczęść Boże w Rudzie Śląskiej, Pustej Kuźnicy koło Tarnowskich Gór, czy Brzezinach Śląskich koło Bytomia. Wytrawny tropiciel przeszłości dostrzeże nawet różnice w konstrukcji budynków, zwłaszcza obiektów publicznych stojących po polskiej i po niemieckiej stronie granicy, a nawet zauważy różnice w kryciu dachów [po niemieckiej była dachówka, po polskiej zwykle papa]. Dawną granicę przecina Autostrada A4 na odcinku Katowice-Gliwice przy zjeździe Sośnica.

Kto chce, to znajdzie pozostałości granicy, która podzieliła. Niepokoi tylko, że zbyt powoli dojrzewamy do tego, że jest to nasza, wspólna kulturowa spuścizna – nas, Ślązaków…

GRZEGORZ SZTOLER

Materiał ukazał się w czerwcowym numerze miesięcznika "Śląsk"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto