Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powojenne obozy dla Ślązaków to bolesna historia. Dla wszystkich

Grażyna Kuźnik
Wszystko w tej historii boli. I to, że w czasie wojny były obozy śmierci na terenie Polski. I to, że po wojnie tych obozów nie zrównano z ziemią, nie ogrodzono jak muzeum koszmaru, memento dla pokoleń. Ale z grubsza odczyszczono dla nowych więźniów. I w tych obozach znowu, chociaż inaczej, ruszyła machina śmierci - pisze Grażyna Kuźnik

System obozów wciąż działał, napędzany żądzą odwetu na Niemcach, brakiem rąk do pracy w przemyśle, chciwością, wojenną demoralizacją, biedą i władzą Rosjan w niesuwerennym polskim państwie. Kiedy po raz kolejny media i politycy dyskutują, czy można mówić o polskich obozach koncentracyjnych, warto wysłuchać świadków. Jest ich coraz mniej. Ich relacje nie mają tezy, są prawdą, która niczego nie upiększa.

Gerhard Gruschka, emerytowany nauczyciel, więzień obozu w Świętochłowicach-Zgodzie, Ślązak, którego ojca naziści wyrzucili z pracy za antyhitlerowskie poglądy, autor wspomnień "Zgoda - miejsce grozy" mówi: - Strażnikami w tych obozach byli Polacy. Nosili medaliki z Matką Boską, a jednak strasznie bili. Nie tylko mnie, ale też powstańców śląskich, którzy nie uciekali na Zachód, bo myśleli, że nie mają się czego bać.

- Tak, strażnicy nosili medaliki. Zdarzało się też, że zmuszali więźniów nieznających polskiego do śpiewania polskich pieśni religijnych, recytowania polskich modlitw. To są znane historykom fakty - przyznaje dr Adam Dziurok z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, autor prac o obozowych dziejach Święto-chłowic i powojennych rozrachunkach na Górnym Śląsku.

W Polsce po wojnie działało około 500 obozów, które miały różne cele. Były obozy pracy, karne, izolacyjne, wysiedleńcze, dla niemieckich jeńców wojennych i volksdeutschów. Pierwsze zaczęły powstawać jeszcze w 1944 roku, tam gdzie weszła Armia Czerwona. PKWN zgodnie z wytycznymi Rosjan w październiku 1944 r. wydał instrukcję o kierowaniu do obozów pracy zdrajców narodu, volksdeutschów i działaczy niepodległościowych. Niektóre obozy przetrwały kilka lat, inne parę miesięcy. Część z nich ściśle podlegała NKWD, ale większość Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Ta instytucja podporządkowana była oczywiście władzom radzieckim.

Fakt, że w poniemieckich obozach są teraz polscy strażnicy, był wstrząsem dla samych Polaków. Jedna z mieszkanek Jaworzna opowiada historię swojej ciotki, która w końcu podpisała volkslistę: - Bo chciała syna odżywić. Volksdeutsche wystawiali w oknach pomarańcze, chwalili się, że ich dzieci kilogramami to jedzą. Ciotka wymyśliła, że też podpisze. Pytam, po co gównem się brudzisz? Ale nie słuchała. Po wojnie wzięli ich do obozu, zaraz tu, blisko. Kuzyn miał 15 lat.
Kobieta biegała do nich pod obóz, żeby podać coś do jedzenia.

- Jak był tam obóz niemiecki, to Niemcy strzelali od razu. Myślałam, że teraz będzie inaczej. Ale ten milicjant, co miał biało-czerwoną opaskę na ramieniu, ściągnął karabin i krzyczał - won, bo zastrzelę. Ja na to, co won, to już Polska jest, chcę chleba podać. A on, że strzeli. To było straszne przeżycie.
Zobaczyła kiedyś, jak z cegielni prowadzili kuzyna. Chory, w strupach, żywy trup. Rzuciła się do niego, ale strażnik znowu groził karabinem
- Żadnego sądu im nie zrobili, żadnych świadków nie pytali, Wzięto po prostu całe rodziny. Po kilku latach wypuścili ciotkę z kuzynem. Nie miała gdzie wracać, dom był już zajęty. A kuzyn umarł zaraz po wyjściu z obozu.

Centralny Obóz Pracy w Jaworznie zaczął działać w lutym 1945 roku, na terenie podobozu KL Auschwitz-Birkenau. Po Niemcach zostały drewniane baraki, łaźnia, kuchnia, szpital, warsztaty i magazyny, podwójny pas drutów kolczastych pod wysokim napięciem. Murowane wieże strażnicze z karabinami maszynowymi i reflektorami.

- Wszystko się przydało - opowiadała Władysława, blokowa z Jaworzna. - Tylko kuchnię trzeba było odbudować, bo zbombardowali. Kogutki na murach całe. Łaźnie się tylko umyło po tamtych i zaraz przyjechał transport z Niemcami. Druty pod napięciem to była wtedy duża pomoc, bo chcieli uciekać.
Więźniów wciąż przybywało.

- Cały obóz był nimi zatkany - krzywiła się blokowa - Polka, której mąż... zginął w Auschwitz. Została sama z dwojgiem dzieci. Do pracy w obozie poszła jak do każdej innej, zadowolona, że jakaś robota jest. Po wojnie nic jej nie dziwiło. Musiała tylko zrobić apel, więźniów zaprowadzić do roboty. Zajmowała się kobietami. Nie było jej ich żal, nieźle się nażyły za Niemca. Czasem ściągała do nich swojego drugiego męża, który tu pracował, a też siedział w Auschwitz. I on tym Niemkom robił kazanie: - Co, nie podoba się? Byście zobaczyli, jak tu było za waszego Hitlera! Zaraz tak można zrobić!

I cicho siedziały. W ogóle blokowa chwaliła, że te Niemki czy tam Ślązaczki były bardzo karne, bo bały się, że im dzieci zabiorą.
- Takie szwabskie myślenie, bo Polak do okrucieństwa nie jest zdolny - podkreślała z naciskiem blokowa.

Gerhard Gruschka jest już jednym z ostatnich żyjących więźniów obozu w Zgodzie. Kiedy napisał wspomnienia, wiedział, że to ryzyko. - Ani Niemcy, ani Polacy nie chcą o tych obozach pamiętać - przyznaje.

14-letni Gerhard Gruschka trafił do obozu w kwietniu 1945 roku. NKWD aresztowało go w rodzinnych Gliwicach. Dlaczego? Nie wiedział. Teraz jednak uważa, że powód nie był potrzebny. NKWD musiała wypełnić kontyngent więźniów. Przekonania, wiek i płeć zatrzymanych nie miały znaczenia. Dlatego w Zgodzie razem z nim siedzieli Polacy, antynaziści, obcokrajowcy, kobiety i dzieci.

Gerhard nie należał nawet do Hitlerjugend. Pewnego dnia zobaczył na ulicy pochód więźniów, prowadzony przez esesmanów. Był mróz, kościotrupy ledwo szły. Opowiada: - Esesmani bardzo ich bili, a słabych zabijali. Wtedy dowiedziałem się, że są obozy koncentracyjne.

Nie przypuszczał, że wkrótce sam znajdzie się wśród więźniów. Nie zdawał też sobie sprawy, jaką nienawiść do siebie wywołali Niemcy.
- Kto miał coś na sumieniu, wyjechał przed nadejściem Rosjan. Ale dla nowej władzy każdy Ślązak był Niemcem, hitlerowcem i wrogiem - wspomina.
Ślązacy byli w kleszczach. III Rzesza uważała ich za swoich obywateli. Nie mogli nigdzie nie należeć. Zapisywanie dzieci do Hitlerjugend odbywało się automatycznie. Potem wszyscy młodzi musieli być w obronie przeciwlotniczej. To spotkało też papieża Benedykta XVI. - Przybyła tutaj władza nie miała pojęcia o sytuacji Ślązaków - mówi dr Adam Dziurok.

- Nawet komunistyczny wojewoda Zawadzki z czasem zauważył, że władze sowieckie i UB posuwają się za daleko w poszukiwaniu na Śląsku Niemców. Ostrzegał, że entuzjazm, z jakim Ślązacy witali wojska radzieckie, ustąpił jawnej wrogości za doznane krzywdy NKWD oddało Gerharda ubekom. Po torturach, bo nie chciał przyznać, że był w Hitlerjugend, znalazł się w Zgodzie, w baraku nr 7 dla zdrajców narodu.

Zgoda była w czasie wojny podobozem Auschwitz, więźniowie pracowali w hucie. Po wojnie przebywało w nim około 5 tysięcy osób, około 2 tys. zmarło na tyfus, z głodu lub tortur.- Więźniowie Zgody umierali wszędzie, w umywalni, w toalecie, na pryczy. Nikogo to już nie dziwiło - wspomina Gerhard. On sam przeżył epidemię tyfusu i doczekał się likwidacji obozu, w końcu wolności. Nigdy nie zapomniał Zgody. Ani tych, którzy bili, ani tych, którzy okazywali mu współczucie, bo i takich spotkał wśród strażników.

- Pomimo niepojętych, okrutnych rzeczy, jakie się działy, nigdy nie przestałem wierzyć w ludzkie dobro i człowieczeństwo - mówi Gerhard Gruschka. Czy był w polskim obozie koncentracyjnym? Dla tych, którzy słyszeli strażników mówiących po polsku, to były polskie obozy. Ale też skutek wojny, która była tragedią wszystkich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto