18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szef MSWiA: Przyczyny katastrofy prezydenckiego Tupolewa leżą po obu stronach

Łukasz Słapek
Generał Andrzej Błasik w chwili katastrofy był w kokpicie.
Generał Andrzej Błasik w chwili katastrofy był w kokpicie. fot. Waldemar Wylęgalski.
Urządzenia pokładowe, w jakie był wyposażony prezydencki Tu-154, który 10 kwietnia rozbił się koło Smoleńska, były sprawne - oświadczył wczoraj na swoich stronach internetowych rosyjski Międzykrajowy Komitet Lotnictwa, prowadzący dochodzenie mające na celu ustalenie przyczyn tragedii.

- Przyczyn wypadku prezydenckiego samolotu jest wiele. Te przyczyny prawdopodobnie są rozłożone tak, że część można przypisać stronie polskiej, a część rosyjskiej - powiedział wczoraj szef MSWiA Jerzy Miller, przedstawiając w Senacie informację na temat badania tragedii.

Pytania mediów i ekspertów zaraz po katastrofie dotyczyły zwłaszcza systemu ostrzegającego przed zbliżaniem się samolotu do przeszkód terenowych TAWS. Urządzenie to w Tu-154 nie było bowiem do końca certyfikowane, a to oznacza, że nie było całkowitej pewności co do tego, czy funkcjonuje należycie.

"W wyniku przeprowadzonego badania, które rozpoczęto 4 maja w laboratorium ośrodka badawczego firmy UASC w Redmond (w stanie Waszyngtonu), stwierdzono, że sprzęt ten podczas lotu 10 kwietnia był sprawny i dostarczał załodze oraz systemom samolotu niezbędnych informacji" - zaznaczył Komitet.
System TAWS został zainstalowany na pokładzie Tu-154 w latach 90., kiedy Polskę zaczęły obejmować zachodnie przepisy i procedury np. w lotach transoceanicznych. Ponieważ nie było wschodnich produ-centów takiego wyposażenia samolotów, zdecydowano, że zostanie ono zakupione w Stanach Zjednoczonych. W rozmowie z naszą gazetą płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. spec-pułku przyznał, że największym problemem było zgranie nowoczesnej jak na owe czasy elektroniki z radzieckimi układami samolotu, którego konstrukcja pochodzi z połowy lat 60.

Sprawa ustalenia kwestii, czy system TAWS działał prawidłowo w chwili zderzenia z ziemią była sprawą kluczową, ponieważ jakakolwiek wątpliwość w tej sprawie mogłaby wskazywać, iż piloci zniżając się do niebezpiecznie niskiej wysokości nie mieli świadomości tego faktu. Wraz z pytaniami o system TAWS spekulowano również co do liczby osób postronnych, znajdujących się w kokpicie tupolewa w chwili uderzenia o ziemię i tego, kto siedział za sterami. Kilka dni temu były dowódca Sił Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak stwierdził, że zna przypadki, kiedy to generałowie lotnictwa, aby wylatać odpowiednią ilość godzin na samolotach, by tym samym otrzymywać specjalny dodatek pieniężny, sami zasiadali za sterami samolotów. Z informacji, do których wczoraj dotarła PAP wynika jednak, że generał Andrzej Błasik w chwili katastrofy prawdopodobnie stał lub siedział na dodatkowym fotelu w kokpicie i nie był zapięty pasami bezpieczeństwa.
Te same źródła moskiewskie mówią, że drugi głos nagrany w kabinie pilotów należał do szefa protokołu dyplomatycznego z ramienia Ministerstwa Spraw Zagranicznych Mariusza Kazany. Jednak jak powiedział wczoraj w Senacie Jerzy Miller, dwóch polskich ekspertów, którzy przesłuchiwali nagrania rozmów z kokpitu, nie rozpoznało głosu dyrektora protokołu dyplomatycznego.

PAP podała jednak, że to właśnie Kazana miał powiedzieć nie tylko "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co robić" ale również słynne "No to mamy problem" i "Wkurzy się, jeśli jeszcze...". Dość istotną sprawą jest ustalenie obecnie, kto miałby być niezadowolony i z jakiego powodu, a także jaką decyzję prezydent miałby podjąć. Jeśli decyzję w sprawie np. na które z lotnisk zapasowych odejść, to i tak by to oznaczało, że wszedł on w kompetencje dowódcy samolotu. - Nie wyobrażam sobie, aby chodziło o decyzję, czy lądować w Smoleńsku, czy też nie - mówi jeden z lotników wojskowych.

Co ciekawe, przed lotem do Smoleńska dowództwo 36. specpułku 31 marca zwracało się z prośbą do Moskwy o przydzielenie polskiej załodze rosyjskiego nawigatora, który nadzorowałby podchodzenie do lądowania, gdyby np. były złe warunki atmosferyczne. Rosjanie jednak nie posłali do Polski takiego specjalisty. Podobnie jak nie przekazali najnowszych informacji o lotnisku, o które także proszono.

- To jakieś kompletne nieporozumienie. Takie procedury były stosowane, ale gdy istniał Związek Radziecki. Teraz było to niepotrzebne. To lotnisko było nam doskonale znane. Poza tym obecność takiej osoby w kabinie prezydenckiego samolotu byłaby zwykłym złamaniem prawa - mówi jeden z byłych pilotów 36 pułku.
Jak powiedział rzecznik Sił Powietrznych, ppłk Robert Kupracz, już w 2009 roku pułk zrezygnował praktycznie z pomocy rosyjskich nawigatorów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto