Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Teraz światła na wieżę

Marlena Polok-Kin
Wieżę w Gliwicach  i jej otoczenie oświetla kilka tysięcy lamp.
Wieżę w Gliwicach i jej otoczenie oświetla kilka tysięcy lamp. fot. MIKOŁAJ SUCHAN, wikipedia, arc
Radiostacja Gliwicka z górującym nad miastem masztem to niemy świadek wydarzeń sprzed 70 lat. I chociaż historycy spierają się o szczegóły, bez wątpienia jest symbolem najnowszej historii.

Był duszny wieczór, 31 sierpnia 1939 roku. Kilkanaście minut po godz. 20 w urokliwym, niemieckim wówczas mieście niedaleko polskiej granicy, w Gleiwitz - jak w tysiącu innych w Rzeszy - ludzie krzątali się, kończąc codzienne obowiązki. Przez otwarte okna gliwickich domów słychać było audycję radiową. Wiele rodzin wciąż siedziało jeszcze przy stole, bo kończyły się właśnie wieczorne wiadomości wrocławskiego radia. Od miesięcy wsłuchiwali się w nie ze szczgólnym niepokojem. Narastającego strachu nie łagodziła kojąca muzyka Mozarta, płynąca z odbiorników. Na godz. 20.15 zapowiedziano kolejną z cyklu audycji informacyjno-propagandowych, po polsku. Niespodziewanie w eterze coś zatrzeszczało. Z głośników rozległo się słabe, ale wyraźne: "Uwaga! Tu Gliwice. Rozgłośnia znajduje się w rękach polskich…". Dalsza część odezwy zgubiła się na zawsze . Następnego dnia hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę.

"Babka zmarła..."

Mniej więcej tak mogły wyglądać wydarzenia owego sierpniowego wieczoru z perspektywy przeciętnego słuchacza. Jak jednak "prowokacja gliwicka" przebiegała naprawdę? Zdania są podzielone. Idąc za relacją Andrzeja Jarczewskiego, klucznika Radiostacji Gliwickiej, wyobraźmy sobie, że pół godziny wcześniej prawdopodobnie sześcioosobowa ekipa esesmana Alfreda Helmuta Naujoc-ksa, wyznaczonego do tego zadania przez szpicę III Rzeszy, z Hitlerem włącznie, była już gotowa do rozpoczęcia otoczonej tajemnicą akcji i stała u bram stojących w tym miejscu do dziś budynków. Hasło do rozpoczęcia prowokacji: "Grossmutter gestorben" ("babka zmarła") poszło po telefonicznych kablach.

Uzbrojeni napastnicy po cywilu dostali się tylnymi drzwiami do budynku radiostacji przy ul. Tarnogórskiej. Wiedzieli już, że mają do wykonania w istocie prosty plan. Esesmani, jako rzekomi powstańcy śląscy mieli opanować radiostację - tylko na tyle, by podać światu ważną dla polityki Hitlera wiadomość o przejęciu gliwickiej radiostacji przez Polaków. Tam też, zgodnie ze scenariuszem, zamordowali (lub podrzucili ciało) Franciszka Honioka. Był on polskim Ślązakiem, uczestnikiem III powstania śląskiego. Poprzedniego dnia, w Łubiu (obecnie powiat tarnogórski), aresztowało go gestapo. Po co? Niemcom było potrzebne ciało, by zrealizować plan. Honiok miał być dowodem "polskiej winy". Rzekomo miał zostać zastrzelony podczas interwencji policji wezwanej przez słuchaczy po nadaniu w radiu polskiej odezwy.

Niemiecka fuszerka?

Dlaczego niemieckim prowokatorom udało się wyemitować jedynie dziewięć słów i to słabo słyszalnych? Wiele wskazuje, że "ceniony specjalista" Naujocks o mały włos w ogóle by nawalił. Wszystko dlatego, że gdy esesmani dostali się do pomieszczeń, w ich przekonaniu - studia radiowego - nie było tam mikrofonów! Jak opisuje Jarczewski w swej książce "Provokado", Naujocks i jego podkomendni trafili bowiem... nie do tej radiostacji, do której powinni! Nie na darmo w Gliwicach do dziś jest ulica Radiowa. To tam właśnie była druga, w istocie - dla zadania

postawionego przed Naujocksem - najprawdopodobniej - właściwa stacja! Tam było studio, dziennikarze i prawdopodobnie właśnie stamtąd miała popłynąć prowokatorska odezwa. Nowy, z 1935 roku, obiekt przy ul. Tarnogórskiej z okazałym masztem pełnił wyłącznie funkcje techniczne, nie było tam dziennikarzy. Naujocks musiał się ratować. Ostatecznie wykorzystano do tego celu mikrofon burzowy. To używane w sytuacjach awaryjnych urządzenie służyło do informowania słuchaczy o zakłóceniach. Naujocks mógł zameldować: "Pogrzeb się odbył".

To, co zrobili esesmani w Gliwicach, wystarczyło jednak Hitlerowi. Następnego dnia (1 września) wygłosił przemówienie, w którym agresję na nasz kraj uzasadnił dokonanymi rzekomo przez stronę polską prowokacjami. Ta gliwicka, z udziałem "śląskich powstańców", miała być prawdziwym wojennym akordem. Prawda wyszła na jaw dopiero na procesie norymberskim. Co ciekawe, sędziowie usłyszeli ją z ust samego Naujocksa.

- W gawędach, które w Radiostacji serwuję zwiedzającym, próbuję dociekać istoty rzeczy właściwej miejscu. O tym, co się tu stało, opowiadam krótko. Tak, jak na to fakty zasługują. Później jednak pojawiają się poważniejsze pytania. Nie "jak oni to zrobili", ale "po co"? - wyjaśnia Andrzej Jarczewski we wstępie do książki "Provokado".

Podziela ten pogląd dr Zygmunt Partyka, historyk i politolog, były dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach.

- Oczywiście, dla historyka zajmującego się tą kwestią szczegóły i przebieg wydarzenia są istotne, jednak najważniejsze - w moim przekonaniu - oceniając to wydarzenie i edukując młodzież - mówić o celu tamtych działań niemieckich. To jasne, że bez prowokacji gliwickiej II wojna światowa i tak by wybuchła. A jednak miała miejsce i była przykładem hitlerowskiego draństwa, manipulacji i działań zmierzających do izolacji naszego kraju, tak tragicznych w skutkach dla naszego narodu. Dla współczesnych radiostacja powinna być przede wszystkim miejscem zadumy nad historią taką, jaka ona była, bez retuszu. Miejscem, które musi boleć - mówi dr Partyka.

Modrzewiowy cud techniki

Choć radiostacja i jej górująca nad miastem wieża ma tak negatywne historycznie konotacje, to równocześnie jest doskonale zachowanym zabytkiem techniki. I miasto postanowiło to wykorzystać. Licząca 111 metrów modrzewiowa wieża może zachwycić - i to nie tylko inżyniera. (Nad nią góruje jeszcze żelazny maszt antenowy z iglicą piorunochronu). Jest bowiem uznawana za najwyższą obecnie tego typu drewnianą konstrukcję na świecie. Nie ma ani jednego gwoździa z żelaza. Belki okazałego obiektu łączone są ponad 16 tys. mosiężnych nitów. Na szczyt wiedzie 365 szczebli drabiny.

W 2002 r. miasto odkupiło obiekty od TP SA. Dziś mieści się tam Muzeum Historii Radia i Sztuki Mediów, oddział Muzeum w Gliwicach.

Radiostacja znalazła się na Szlaku Zabytków Techniki. Całymi latami przybywający tu turyści (najbardziej egzotyczni goście pochodzili z Zimbabwe i Kajmanów) nie mogli liczyć na zbyt wiele - teren wokół wieży nie prezentował się okazale. Mimo to, od momentu stworzenia tu oddziału muzeum, odwiedziło to miejsce grubo ponad 50 tys. osób.

Zadumać, pamiętać

U stóp słynnego masztu, w przededniu 70. rocznicy wybuchu światowego konfliktu, czyli 30 sierpnia, odbędzie się widowisko plenerowe "Dzień światła dla pokoju". Do feerii świateł dołączą muzyka Wojciecha Kilara i obraz. Koncertowi będzie przyświecało motto "Chcemy pamiętać o przeszłości - patrząc w przyszłość". Ma być przesłaniem pokoju i pojednania w miejscu hitlerowskiej prowokacji.

- Zainteresowanych uroczystością jest kilka niemieckich stacji telewizyjnych. Dzwonią, pytają nas o akredytacje, tymczasem zapraszamy wszystkich, którzy chcą niedzielnego wieczoru tam być - wyjaśnia Marek Jarzębowski, rzecznik gliwickiego magistratu.

Podczas uroczystości odsłoni się w całej krasie nowa oprawa wizualna tego miejsca, z wykorzystaniem gry kilkunastu tysięcy świateł, kamienia i szkła. Lada chwila w otwartej (choć bacznie strzeżonej!) przestrzeni w sąsiedztwie wieży każdy będzie mógł przysiąść na ławce, popatrzeć w niebo, na imponujący maszt. Zadumać się nad historią i losami ludzi z takich jak ten, poranionych terenów pogranicza.

Wieża gliwickiej radiostacji to także spleciony z ich historią symbol sentymentalnej podróży do lat dzieciństwa (jak u słynnego gliwiczanina, niemieckiego pisarza Horsta Bienka, który opisuje wieżę zapamiętaną z młodości na kartach "Pierwszej polki").


Światło dla pokoju już w niedzielę

30 sierpnia o godz. 20 u stóp radiostacji gliwickiej odbędzie się plenerowy koncert "Dzień światła dla pokoju". Jest wpisany w kalendarz ogólnopolskich obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Kluczowym punktem będzie pierwsze plenerowe wykonanie utworu Wojciecha Kilara "Missa pro pace", czyli "Msza dla pokoju". Mistrz Kilar będzie obecny na niedzielnym koncercie. Zagra też Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach. Wystąpią połączone chóry katowickiej Filharmonii Śląskiej i chór radiowy Polskiego Radia Kraków. Soliści: Izabela Kłosińska (sopran), Anna Lubańska (mezzosopran), Rafał Bartmiński (tenor), Piotr Nowacki (bas). Dyrygować będzie Michał Klauza. Koncert poprowadzi i słowem opatrzy Jerzy Zelnik. Podczas imprezy na specjalnym ekranie diodowym będzie można obejrzeć fragmenty filmu Zbigniewa Chmielewskiego "Operacja Himmler".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Teraz światła na wieżę - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto