Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wybory 2011: Czy kibice zdecydują o wyniku wyborów? [ANALIZA]

Marcin Zasada
youtube.pl
Wczorajsze zamieszki kiboli w Zielonej Górze okazały się dla premiera ważniejsze od wizyty na Śląsku i w Zagłębiu. Ale to nie tak, że Donald Tusk zlekceważył wyborców w Katowicach czy Sosnowcu. W przeddzień wyborów po prostu nie mógł nie wykorzystać szansy, by donośniej powtórzyć pytanie z nowego spotu PO: "Oni pójdą na wybory, a Ty?". Z Warszawy komunikat premiera brzmiał okazalej.

W swojej ostatniej reklamówce, Platforma straszy agresywnym tłumem "obrońców krzyża" z Krakowskiego Przedmieścia i demolującymi stadion kibolami. Tak, według PO, wyglądają wyborcy PiS albo raczej: tak powinni ich widzieć wszyscy niezdecydowani, którzy 9 października zadecydują o tym, kto będzie rządził krajem. W końcu w wojnie z kibolami, jaką prowadzi Platforma, wrogami są nie tylko stadionowi bandyci, ale i Jarosław Kaczyński. Nieważne, że kibole nigdy nie zadeklarowali, że w wyborach staną po stronie PiS.

Grono zagorzałych kibiców i kiboli w Polsce, szacowane jest na 150 tys. To mniej niż liczebność mniejszości niemieckiej w naszym kraju. Tych, którzy dziś są skłonni podążać za "tuskobusem" i witać premiera obraźliwymi okrzykami i transparentami, jest najwyżej kilka tysięcy. Jak widać, wystarczy, by stać się głównym tematem kampanii wyborczej. Gdyby nie wojna z kibolstwem i towarzyszące jej incydenty, trudniej byłoby rozpoznać, że ta kampania w ogóle się toczy.

Kibole chętnie skandują zapewnienie o rychłym obaleniu rządu Tuska, w czym zamierzają mieć znaczący udział. Szanse na taki scenariusz? Niewielkie. W poprzednich wyborach samorządowych kibice oddolnie próbowali wystawiać własne komitety. Tak było w Szczecinie, Gdańsku i Wrocławiu, gdzie ruch kibiców Śląska zdobył w wyborach do sejmiku województwa 3 tys. głosów, co dało mu niewiele ponad 1 proc. poparcia. Dodajmy, że na meczach wrocławskiego zespołu regularnie zjawiało się wtedy ponad 8,5 tys. widzów. W Bytomiu rywalem urzędującego prezydenta, Piotra Koja był Damian Bartyla, wieloletni prezes Polonii, postać numer 1 w jej najnowszej historii. Za czasów Bartyli, Polonia awansowała z trzeciej ligi do ekstraklasy. Gdyby kibice zgodnie poparli jego kandydaturę, dziś stałby zapewne na czele bytomskiego samorządu. Wybory przegrał w II turze, a mandatu radnego nie zdobył nawet Jacek Trzeciak, piłkarski idol kibiców Polonii.

Premier, przeceniając znaczenie politycznej siły środowiska kiboli, naraża wyborców oczekujących spokoju na stadionach na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony, powtarza stanowcze hasła o braku tolerancji dla bandytów, z drugiej, podejmuje z nimi jałowy dialog, czym tylko podnosi ich rangę. Gdyby Tusk chciał po samarytańsku rozmawiać z każdym, kto go publicznie lży, może powinien raz w roku zawitać na pielgrzymkę słuchaczy Radia Maryja. Ciekawe, czy gdyby trafił na swojego Huberta H. (publicznie znieważył braci Kaczyńskich), też zapraszałby go na debaty o stanie kultury mowy polskiej.

Przez takie gesty pod publiczkę, jak wczoraj, walka ze stadionowymi chuliganami też coraz bardziej zaczyna przypominać pokazówkę zorganizowaną na potrzeby kampanii wyborczej. A ona nigdzie na świecie się nie sprawdziła. W latach 80. w Anglii wojnę kibolom wypowiedziała premier Margaret Thatcher. Niedługo przed wyborami, członkowie gangów klubów West Ham i Chelsea trafiali przed sąd, a procesy kończyły się szybkimi wyrokami skazującymi. Ale sprawy miały ciąg dalszy po wyborach i Thatcher musiała godzić się ze spektakularnymi porażkami procesowymi, odszkodowaniami dla oskarżonych i kompromitacją wymiaru sprawiedliwości. Oczywiście pani premier wprowadziła też skuteczne rozwiązania, jak zakazy stadionowe dla bandytów. Ale czy dziś angielskie areny piłkarskie można uznać za bezpieczne, jeśli tylko w poprzednim sezonie za przestępstwa i wykroczenia zatrzymano na nich 3300 osób?

Po wczorajszym wyjeździe premiera do stolicy, rzecznik rządu Paweł Graś, tłumaczył, że Śląsk jest dla PO i Tuska bardzo ważnym miejscem. Fakt, w województwie są miasta, jak Wisła, w których Platforma uzyskuje rekordowe poparcie, wygrywa też w dużych ośrodkach, często nieracjonalnie wysoko. Przekonanych na Śląsku i w Zagłębiu premier będzie przekonywał w czwartek. Do nieprzekonanych dotrze w międzyczasie.

Kibole to już często nie tylko małolaty z zawodówek. Potrafią podjąć dialog z mediami i politykami. Ale ich mobilizacja to zagadka
Z prof. Adamem Bartoszkiem, socjologiem z Uniwersytetu Śląskiego, rozmawia Marcin Zasada

Trudno uwierzyć, ale kibice i ich problemy stały się głównym tematem kampanii wyborczej. Tylko czy ta grupa społeczna może mieć faktyczny wpływ na wynik wyborów?

Może, ale jego skala będzie uzależniona od oczywistych czynników, jak ogólna frekwencja czy wewnętrzna mobilizacja środowisk kibicowskich.

Na razie narracja PO, jaką słyszymy, zbudowała z nich zwarty i organizacyjnie mobilny elektorat. Co więcej, Jarosław Kaczyński zainwestował w sygnały, które politycznie ten elektorat konsolidują i to był zabieg bardzo skuteczny. Zauważmy, że dawniej grupą, która równie dobrze przebijała się ze swoimi problemami do opinii publicznej, były związki zawodowe. Dziś zostały rozbrojone i przestały być zwartą zbiorowością, która artykułuje roszczenia wobec władzy.

Poza tym, nowy szef Solidarności, Piotr Duda, wycofał jednoznaczną identyfikację z prawicą PiS-owską. Teraz Kaczyński lepiej od PO przyciąga do siebie młody elektorat, którego realną częścią jest środowisko kibiców.

Nie z nauczycielami, nie z górnikami i nie z pielęgniarkami. Dziś Platforma próbuje nawiązać dialog z kibicami. Czy nie przecenia ich politycznej siły demonstrowanej podczas kontrmanifestacji wobec "tuskobusów"?

Proszę pamiętać, że to jest zwarta, zdeterminowana grupa. Jedyna w kraju zdolna do regularnych, widowiskowych demonstracji, pokazywanych w telewizji. Nie ma żadnego nastawienia ideowego, walczy z policją, jako instytucją władzy utożsamianą z rządem i tylko dlatego jest atrakcyjna dla opozycji.

To siła poważna, choć niekonstruktywna, nie prezentuje przecież swoich poglądów w kwestiach wartości czy gospodarki, które kształtują poglądy polityczne. Spoiwem jest poczucie krzywdy.

To ono sprawia, że kibicom łatwo utożsamić się z politykiem opozycji. Jej lider znajdzie zrozumienie w protestującym środowisku i to bez większego zaangażowania. Widzimy to dziś na własne oczy.

Co innego wspólne obrażanie Tuska, a co innego gremialne pójście do głosowania. Myśli pan, że antyplatformowy ruch kibiców może przesądzić o zwycięstwie PiS? W końcu w jakimś celu Prawo i Sprawiedliwość złagodziło w trakcie kampanii wizerunek siły surowej i represyjnej.

Testem skuteczności tej mobilizacji będą wybory. Głosowanie to akt indywidualny i uważam, że kibicom będzie trudniej skoncentrować swoje szeregi niż choćby wiernym, którzy do lokali wyborczych udają się prosto z kościoła, często z ugruntowanymi poglądami.

Nie doceniamy jednak tego, że skład społeczny środowisk kibicowskich czy nawet kibolskich zdecydowanie się zmienił i właśnie te zmiany są źródłem obserwowanej obecnie aktywnej demonstracyjnie postawy. To już nie tylko małolaty z zawodówek.

Kibole stali się grupą lepiej wyedukowaną, która nie boi się konfrontacji z mediami czy politykami. Fakt, na bardzo wąskim polu społecznego buntu, ale trudno nie zauważyć wzrostu poziomu kompetencji kulturowych tej zbiorowości. Czy kibole rzeczywiście obalą rząd Tuska? O wyniku wyborów zadecydują ludzie młodzi, bo to najszersza część niezdecydowanego elektoratu. Więc panowie ze stadionów pośrednio też będą mieli na to wpływ.

To sytuacja paradoksalna, bo pojmowanie kwestii tradycji, narodu lub katolicyzmu przez PiS często dalekie jest od oczekiwań polskiej młodzieży.

Nieuformowane postawy obywatelskie, ich brak dziedziczenia, brak punktów odniesienia w polityce, niski poziom świadomości ideowej - to wszystko powoduje jednak, że odruch emocjonalny przed wyborami jest decydujący przy dzieleniu sympatii między partie.

Rząd Platformy Obywatelskiej sam wybudował nowe areny dla krytyków z klubowymi szalikami. Ładne, ale prawo stadionowe swobodę na tych pięknych stadionach często absurdalnie ogranicza. To dopiero paradoks.

Fakt, jeśli oczywiście założymy, że kibole na nowych stadionach zamienili agresję fizyczną na werbalną.

Premier Donald Tusk, który początkowo bardzo stanowczo komentował poczynania kiboli, dziś zaczyna wchodzić z nimi w dialog. Czyżby premier przestraszył się malejącego poparcia?

Myślę, że raczej dostrzegł zagrożenie. Poza tym, nie podjął wprost konfrontacji, a raczej przekonywał, że nadal będzie starał się wyplenić ze stadionów bandytyzm. Zepchnięcie tego konfliktu na pole, na którym panuje względna zgoda było dość zmyślnym zabiegiem. Mam wrażenie, że Tusk stara się obecnie ograniczać straty, skutki wojny z kibolami dla elity rządzącej.

Wczoraj Tusk przerwał wizytę na Śląsku w ostatnim tygodniu kampanii, by pilnować sytuacji w Zielonej Górze po zamieszkach. Wcześniej na przykład podejmował kibiców na rozmowach, choć wyborcy woleliby pewnie zobaczyć jego debatę z Jarosławem Kaczyńskim.

Po pamiętnym podpaleniu się jakiegoś nieszczęśnika przed budynkiem kancelarii premiera, Tusk też przerwał tournee po Polsce i też odwiedził go w szpitalu.

To takie działanie "na wszelki wypadek": lepiej zareagować, bo gdyby reakcji nie było, na premiera spadłyby gromy.

Cztery lata temu gromy PiS spadły na niego, gdy okazało się, że na PO chętniej głosowali więźniowie. Teraz PiS to partia poparcia kiboli. Każde ugrupowanie ma jakiś wstydliwy elektorat.

Różnica jest taka, że PO nie kokietowało osadzonych. Niezależnie od wyników wyborów, PiS raczej dość szybko odklei się od środowisk kibicowskich, bo po wyborach nie będzie żadnego interesu, by dalej forsować ten temat.

Jeśli PiS wygra, zapewne zajmie miejsce kibicowskiego wroga, dziś zarezerwowane dla rządzącej Platformy.

To może wtedy PO wreszcie wróci do swych liberalnych ideałów?

Całkiem zabawny to dowcip. Spodziewam się tyle liberalizmu, ile dziś dostajemy obywatelskości, deklarowanej w nazwie partii.

Zamieszki w Zielonej Górze zawróciły Tuska ze Śląska [ZDJĘCIA]


Zamieszki w Zielonej Górze po śmierci kibica potrąconego przez radiowóz

W Zielonej Górze, w nocy z niedzieli na poniedziałek, po fecie z okazji zdobycia przez tamtejszą drużynę żużlową mistrzostwa Polski, jeden z młodych kibiców został potrącony przez policyjne auto.

Ze wstępnych ustaleń prokuratury wynika, że ok. 2.10 mężczyzna przebiegał przez wielopasmową, rozdzieloną pasem zieleni ulicę. Wpadł wprost pod nieoznakowany radiowóz, który jechał na interwencję. Tragiczny wypadek doprowadził do zamieszek. Funkcjonariusze zostali obrzuceni m.in. kamieniami. 18 policjantów (w tym 2 kobiety policjantki) zostało poszkodowanych. Zniszczone zostały nie tylko radiowozy, ale także inne auta, wybijane były witryny sklepów, zdemolowana została stacja benzynowa.

Wczoraj wiceszef MSWiA Adam Rapacki zaapelował do kibiców o zachowanie "spokoju i zdrowego rozsądku". Zapowiedział jednak, że do miasta zostaną ściągnięte dodatkowe siły policji. Podkreślił, że odpowiednia ilość policjantów ma zagwarantować spokój i zapewnić, by nie doszło do kolejnych zamieszek. Wiceszef MSWiA podkreślił ponadto, że według ustaleń służb impreza mistrzostwa Polski w żużlu była dobrze zabezpieczona. - Siły policyjne były wystarczające. Nie doszło wówczas do żadnych incydentów - powiedział.

Wiceszef policji Waldemar Jarczewski poinformował, że specjalny zespół policjantów wyjaśnia m.in. czy funkcjonariusze, którzy jechali nieoznakowanym radiowozem, udzielili poszkodowanemu natychmiastowej pomocy. Są bowiem świadkowie, którzy twierdzą, że pomoc nie była natychmiastowa. TVN/TA

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto