Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Za oceanem dla gliwiczanina miał być raj

Aldona Minorczyk-Cichy
Nawet duże odszkodowanie od policji nie ukoi bólu matki
Nawet duże odszkodowanie od policji nie ukoi bólu matki Fot. Dariusz Gdesz
Władze Kanady trzeci rok nie przekazują polskim śledczym dokumentów ze śledztwa w sprawie Roberta Dziekańskiego. Monity MSZ nie pomagają. Czy to dlatego, że zginął zwykły człowiek, a nie prezydent czy poseł?

Robert Dziekański skończyłby w tym roku 43 lata. Od prawie trzech lat mieszkałby z matką w kanadyjskim Kamloops nad rzeką Thompson w Kolumbii Brytyjskiej. Wspólnie prowadziliby firmę remontowo-porządkową. Chodziłby po Górach Skalistych, zwiedzał wybrzeże Pacyfiku, realizował swoje geograficzno-podróżnicze pasje. Niestety, nie było mu dane nawet opuścić terenu lotniska w Vancouver. 14 października 2007 roku zmęczony wielogodzinną podróżą przez ocean, zestresowany nieznajomością żadnego języka poza polskim i brakiem kontaktu z matką, zmarł porażony pięciokrotnie prądem przez policjantów.

Kilka dni temu raport w sprawie tej śmierci opublikowała komisja prowadzona przez sędziego Thomasa Braiwooda. Ujawnia ona matactwa policjantów, którzy interweniowali w sprawie Polaka oraz błędy popełnione przez obsługę lotniska w Vancouver. Wszystko to spowodowało, że Dziekański zamiast trafić do wymarzonego raju, jakim jawiła mu się Kanada, zmarł w tragicznych okolicznościach u jej progu. Za oceanem wznowione zostanie śledztwo w tej sprawie. Jednocześnie tamtejsze władze torpedują przekazanie dowodów Prokuraturze Okręgowej w Gliwicach, która prowadzi odrębne dochodzenie.

- Dochodzenie nadal jest zawieszone. Co z tego, że znamy raport komisji Braidwooda i że jest on dostępny w sieci, kiedy musimy go otrzymać drogą oficjalną. To jest podobnie jak w sprawie katastrofy smoleńskiej. Druga strona musi nam dokumenty udostępnić - podkreśla prok. Michał Szułczyński.

Polskie śledztwo wszczęto po publikacjach prasowych. U nas policjantom, o ile udowodni się im przekroczenie uprawnień, groziłoby do 5 pięciu lat więzienia. Kanadyjczycy przysłali gliwickim śledczym część dokumentów, m.in. wyniki sekcji zwłok. Dalszą pomoc prawną jednak zawiesili. Wszystko zgodnie z zapisami w umowie pomiędzy naszymi krajami.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych śle na prośbę Prokuratury Krajowej monity w tej sprawie do władz Kanady. Ostatni - miesiąc temu. Początkowo współpraca z Kanadyjczykami układała się dobrze. Tamtejsi śledczy przyjechali do Gliwic i przysłuchiwali się przesłuchaniu osób, które znały Roberta. Potem pomoc prawna się urwała. Śledztwo kanadyjskie, które miało odpowiedzieć na pytanie, kto w tej sprawie zawinił - uwolniło policjantów od winy. Dopiero sędzia Thomas Braidwood wykazał, że oni kłamali i że konieczne jest rozpoznanie sprawy od nowa.

Co ujawnił raport Braidwooda? Według ustaleń komisji, użycie paralizatora wobec Polaka przez funkcjonariuszy Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej było nieuzasadnione, a ich zachowanie haniebne. Kiedy podchodzili do Polaka, on stał spokojnie, z opuszczonymi rękami i nie chciał nikogo atakować. Początkowo zachowywali się właściwie. Jednak najstarszy stopniem zmienił postępowanie. Sędzia Braidwood stwierdza w raporcie, że policjanci specjalnie zniekształcali swoje relacje z lotniska, by się wybielić.

Robert Dziekański urodził się w 1967 roku na Dolnym Śląsku. W rodzinnych Pieszycach spoczęła urna z jego prochami. Przywiozła je tam jego matka Zofia Cisowska. Ta pozornie słaba kobieta wydała wojnę kanadyjskim władzom. Chce, by winni śmierci jej syna ponieśli konsekwencje.

Cisowska wyemigrowała do Kanady. Pod koniec 2007 roku syn postanowił do niej dołączyć. Popełnił w przeszłości kilka błędów. Chciał odmienić swoje życie, realizować pasje. O jego ostatnich dniach w Gliwicach podczas telekonferencji sędziemu Braidwoodowi i pozostałym członkom komisji opowiedzieli znajomi gliwiczanina. Relacje z tych rozmów czytamy w opublikowanym w internecie raporcie.

Iwona Kosowska mieszka w tej samej kamienicy w centrum Gliwic, co kiedyś Robert. Opowiadała członkom komisji o zamiłowaniu Dziekańskiego do geografii: "Miał kilka atlasów Kanady. Był bardzo podekscytowany podróżą. To miał być jego pierwszy lot, więc się denerwował. Bał się turbulencji, no i nie mówił w innym języku niż polski. Nie spał osiem godzin przed odlotem."

Magdalena Czelwińska, kolejna znajoma Dziekańskiego, mieszka kilka przecznic od domu Roberta. Znała go od 20 lat. Widywała go kilka razy w tygodniu: "To był normalny, zdrowy człowiek. Zawsze chętny do pomocy przy wrzuceniu węgla do piwnicy, czy remoncie mieszkania".

Przed komisją podkreślała, że Dziekański był podekscytowany podróżą do Kanady - jak zwykł mawiać -"mlekiem i miodem płynącej": "Bardzo kochał mamę. Zrobił jej niespodziankę i przed wyjazdem rzucił palenie. Jedyne co chciał ze sobą zabrać to książki" - mówiła Magdalena.

Ryszard Kasiński, kolejny znajomy Roberta, twierdził, że był on dobrym fachowcem - malarzem i kafelkarzem. W Kanadzie chciał uczyć się angielskiego, a następnie założyć działalność gospodarczą.

Z raportu dowiadujemy się, jak wyglądały ostatnie godziny życia Polaka. Na lotnisko w Pyrzowicach odwiózł go Robert Dylski. Opowiadał komisji, że Dziekański wahał się, czy lecieć do Kanady: "To była wręcz panika. On bardzo bał się lotu. Już w domu źle się czuł, miał zawroty głowy" - mówił Dylski. Twierdził, że jego przyjaciel wziął ze sobą wiaderko, wymiotował ze strachu. Na lotnisku się uspokoił. Potem pożegnali się i umówili na telefon - dzień lub dwa po przylocie do Vancouver.

13 października 2007 roku o 6.20 Boeing 737 z Dziekańskim na pokładzie wyleciał z Pyrzowic do Frankfurtu. Szef stewardes Jezus Fernandez Gonzales opowiedział kanadyjskiej komisji, że Robert usiadł pomyłkowo w klasie biznesowej. Upomniany, dzięki pomocy tłumacza z ziemi, przeszedł do klasy ekonomicznej. Gonzalez zapamiętał, że wyczuł od Roberta alkohol i tłumaczył mu, że może mieć kłopoty. Pasażer posłuchał i do końca podróży nie było z nim żadnych problemów.

We Frankfurcie Dziekański przesiadł się na samolot linii Condor Air do Vancouver. Adolf Buettner, szef obsługi pasażerów na statku, zauważył, że Polak nie zna ani angielskiego, ani niemieckiego. Zapamiętał też, że Robert pocił się i miał błyszczące oczy: "Po konsultacji z kolegami uznaliśmy, że ten człowiek dużo

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto