- Jest kilka wersji tej opowieści. Łączy je jeden wątek – śmierć wielu setek górowian w wyniku zatrucia studni miejskich spopielonymi zwłokami dziecka – mówi Elżbieta Maćkowska, nauczycielka historii, regionalistka i autorka książek o górowskich legendach. - W jednej z wersji legendy sprawcą był szewc Henning, w drugiej wersji, tej bardziej rozpowszechnionej i lepiej udokumentowanej – grabarz Henning.
Zgodnie z legendą grabarz Henning przybył do Góry, gdy w mieście szalało już morowe powietrze. Sprowadzono go, bo jego trzech poprzedników padło ofiarami zarazy, a zwłok, które trzeba było pochować, wciąż przybywało i przybywało.
- Na dodatek liczba mieszkańców Góry gwałtownie wzrosła w tamtym czasie, bo osiedlili się tam ludzie z pobliskiego Leszna – dodaje Elżbieta Maćkowska.
_„W 1656 roku zachodnie dzielnice Rzeczpospolitej zostały opanowane przez wojska szwedzkie. Wiele miast zajęły one bez walki, w tym także położone przy śląskiej granicy Leszno. W odwecie za dobrowolne wpuszczenie wrażych zastępów w swoje mury zostało ono doszczętnie spalone przez oddziały polskie. Wówczas to sporo leszczyńskich uciekinierów przybyło do Góry, starego, śląskiego miasta, usytuowanego na prawym brzegu leniwie toczącej swe wody Baryczy” - _czytamy w książce „Z tamtej strony historii” autorstwa Juliana Janczaka.
W przeludnionym mieście zaraza rozwijała się błyskawicznie. Pochłaniała coraz to nowe, liczne ofiary. Grabarz miał więc pełne ręce roboty. Myli się jednak ten, kto sądzi, że społeczeństwo było mu za to wdzięczne. Ludzi zaczął zastanawiać fakt, że Henning w przeciwieństwie do swoich poprzedników wciąż się nie zaraził i gotów jest pełnić swoją posługę.
Potem pojawiła się plotka, przez którą życie stracił nie tylko sam grabarz, ale także jego żona.
- Mówiono, że ktoś potajemnie spalił zwłoki zmarłego dziecka, a popiół rozproszył po ulicach i powsypywał do miejskich studni. Wedle ludowych przesądów miał on stanowić pożywkę dla szalejącej śmierci. Oczywiście, żadnych świadków nie było, ale plotka szerzyła się wśród mieszkańców równie szybko, jak zaraza – mówi Elżbieta Maćkowska.
Najpierw cień podejrzeń padł na żonę grabarza, która pomagała mu przy pochówkach, a później chcąc zapomnieć o tych strasznych scenach, topiła smutek w alkoholu. Kobieta do niczego się nie przyznała, więc poddano ją tzw. próbie wody. O dziwo, nie utonęła, ale to nie oznaczało wcale końca jej męczarni. Trafiła do więzienia, gdzie pewnej nocy ktoś złamał jej kark.
Ludzi jednak to nie usatysfakcjonowało. Zaczęli się zastanawiać, czy sam Henning także nie maczał w tym palców.
- Przede wszystkim, aby wywinąć się ówczesnej sprawiedliwości, musiał on pokazać, gdzie zakopał zwłoki owego dziecka. Okazało się, że ów grób był pusty. Od razu zaczęto domagać się jego śmierci – przyznaje E. Maćkowska.
Biedaczysko poddany najwymyślniejszym torturom wyznał, że spopielił zwłoki aż trojga dzieci, a ich prochy rozsypał nie tylko w studniach miejskich, ale także po ulicach. Zeznania te nie zadowoliły jednak żądnego krwi tłumu, zwłaszcza że zaraza wciąż szalała w mieście.
W końcu, po kolejnych torturach, dodał, iż czarów nauczył się we Wschowie, skąd razem z diabłem jeździł po różnych miejscowościach i był przyczyną wielu ludzkich nieszczęść. Wówczas pozwolono mu wreszcie dokonać żywota.
- Po śmierci Henningów morowe powietrze szalało dalej. Zginęło przez nią około 1400 osób. Ponoć oszczędziło tylko dwa domy. Dobrze, że dziś przyczyn zarazy szuka się w zupełnie inny sposób – zaznacza górowska regionalistka.
Polub nas na fb
Strefa Biznesu: Dzień Matki. Jak kobiety radzą sobie na rynku pracy
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?