Pracownicy gliwickiego oddziału Leader Price oskarżają pracodawcę, że zmuszał ich do katorżniczej pracy i nie płacił za nadgodziny. Proces z ich powództwa w Sądzie Okręgowym w Gliwicach rozpocznie się 1 marca.
- Wciąż jesteśmy szkalowani przez firmę. Naszym kolegom zabroniono z nami rozmawiać - mówi gliwiczanin Marcin Plewik, jeden z poszkodowanych.
Proces przeciwko sieci Leader Price przed Sądem Okręgowym będzie prawdopodobnie o wiele bardziej spektakularny od głośnej ostatnio sprawy elbląskiej "Biedronki".
Przeciw koncernowi wystąpiła czwórka pracowników sieci Leader Price. Dwoje z nich: Marcin Plewik i Karina Sobocińska - spotka się w sądzie ze swoimi pracodawcami już w marcu. Plewikowi firma winna jest 30 tysięcy złotych, jego koleżance 63 tys. zł.
Drugi proces będzie toczył się przed Sądem Rejonowym. Firmę pozwało dwoje innych pracowników: Edgar Matura i Justyna Erwisz. Nie ustalono jeszcze terminu rozprawy.
- Miałem problemy z uzyskaniem świadectwa pracy. Przysyłano mi je dwukrotnie, zawsze z błędami - mówi Marcin Plewik. - Każda moja wizyta w sklepie była skrupulatnie odnotowywana, z numerami rejestracyjnymi samochodu włącznie - dodaje.
Marcin Plewik zaczął pracę w sieci Leader Price dwa lata temu jako zastępca kierownika placówki. Dostał awans i... od tego zaczęło się najgorsze. - Firma nie prowadziła ewidencji czasu pracy - wspomina. - Pracowaliśmy w godzinach nadliczbowych, ale pieniędzy za to nie zobaczyliśmy. Wymagano ode mnie dyspozycyjności 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Koordynator handlowy informował, że nie życzy sobie wychodzenia z pracy np. przed 23. Sklep otwierano przed 7. rano.
Zdesperowani pracownicy zdecydowali, że sami będą prowadzić ewidencję czasu pracy. - W miesiącu pracowaliśmy prawie 300 godzin. Potwierdził to jeden z agentów firmy ochroniarskiej. Zwolniono go za to - mówi Plewik. Zdobył dokumentację, z której wynika, że firma permanentnie łamała prawa pracownicze. - Dowodów jest na tyle dużo, że wystarczy do powiadomienia prokuratury - zapowiada.
Karina Sobocińska, kierownik sklepu przy ul. Kochanowskiego, 3,5 roku pracy w Leader Price okupiła ciężką depresją. Jest na zwolnieniu lekarskim. Do firmy nie wróci. - Podstawowe obowiązki były tylko częścią naszej pracy. Prócz tego w godzinach pracy sprzątaliśmy zaplecza socjalne, jeździliśmy do sklepów konkurencji, by spisywać ceny.
Panie pracujące w kasie były też odpowiedzialne za rozładowywanie palet ważących kilkaset kilogramów. - Wyliczono, że na rozładowanie wysokiej na dwa metry palety wystarczy 40 minut. Tyle, że jedna osoba nie jest w stanie zrobić tego w wyznaczonym czasie i jednocześnie obsługiwać kasy! - tłumaczy Sobocińska. Zdaniem reprezentującego poszkodowanych mecenasa Lecha Łabacza sprawa jest do wygrania. Brał już udział w podobnym procesie i odniósł sukces. - Ważne, że pracownicy skompletowali dokumenty. Jest sporo osób potwierdzających ich wersję - mówi mec. Łabacz.
Sprawą zajmuje się Okręgowa Inspekcja Pracy w Warszawie. Pracownicy zamierzają wystąpić na drogę cywilną przeciw osobom, które stosowały wobec nich mobbing.
Grzechy hipermarketów
(z danych Państwowej Inspekcji Pracy)
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?