Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Końska kuracja

Joanna Heler
Za kilka minut pacjent zaśnie. Fot. Mikołaj Suchan
Za kilka minut pacjent zaśnie. Fot. Mikołaj Suchan
Powiedzenie „zdrowy jak koń” ma niewiele wspólnego rzeczywistością. Prowadzący szpital dla koni doktor Paweł Golonka, absolwent Akademii Rolniczej we Wrocławiu, co roku operuje ich ponad trzysta.

Powiedzenie „zdrowy jak koń” ma niewiele wspólnego rzeczywistością. Prowadzący szpital dla koni doktor Paweł Golonka, absolwent Akademii Rolniczej we Wrocławiu, co roku operuje ich ponad trzysta. Twierdzi, że to jedne z wrażliwszych ssaków, bardziej chorowite, a ze względu na psychikę i fizjonomię trudne do leczenia.

Rodzina doktora Golonki pochodzi z Beskidu Makowskiego, górzystych terenów, które łatwiej obrobić koniem niż ciągnikiem. Gliwicki weterynarz będąc dzieckiem marzył o studiach przyrodniczych lub o Akademii Sztuk Pięknych. Malowanie koni wychodziło mu nader udanie.

Nie oszczędzać na leczeniu

– Do Kossaka było mi jednak daleko – śmieje się. – Gdy piętnaście lat temu zaczynałem pracę w zawodzie weterynarza, niewielu kolegów po fachu decydowało się leczenie koni. Ja przez lata opiekowałem się końmi skaczącymi w kadrze narodowej, leczyłem zwierzęta w Rosji, Belgii, Niemczech, na Sycylii i w Szwajcarii. Zajmowałem się koniem należącym do żony kuwejckiego szejka, a teraz dostałem propozycję prowadzenia kliniki w Arabii Saudyjskiej. Pracowałem też na farmie, mając pod opieką 6 tysięcy owiec, trzysta koni i półtora tysiąca sztuk bydła. Mam mieszane uczucia mówiąc o polskich hodowcach zwierząt. Bywa, że oszczędzają na leczeniu, a potrafią zapłacić 10 tysięcy złotych za siodło. Na wizytę u weterynarza decydują się zbyt późno.
Gliwicki szpital dla koni wygląda jak stadnina z 25. wiecznie zajętymi boksami. Ich „mieszkańcy” mają obandażowane kończyny, częściej leżą niż stoją, w ich oczach widać ból. U swych pacjentów Paweł Golonka najczęściej wykonuje zabiegi chirurgiczne i ortopedyczne. Sporo jest zabiegów artroskopii z wykorzystaniem wprowadzanej do środka kamery. Na stół operacyjny zazwyczaj trafiają zwierzęta wykorzystywane do sportów i rekreacji oraz hodowlane. Jedną z trudniejszych do leczenia chorób jest ochwat, czyli zapalenie wnętrza puszki kopytowej. Doktor Golonka jej odpadnięcie barwie porównuje do zgubienia przez człowieka buta i radzi wyobrazić sobie ból towarzyszący gołymi nogami po twardym, nierównym podłożu.

Pacjent waży 650 kilo

Asystujące doktorowi Golonce przy zabiegu Aneta Mieszała, Magda Krawicz, Aldona Kucharska i Monika Szubart wprowadzają do boksu anestozjologicznego karego konia z białą gwiazdką na czole. Wymoszczone sianem pomieszczenie łączy się z gabinetem zabiegowym. Pacjent waży 650 kilogramów, w stawie pęcinowym ma krwiaka. Zwierzę jest spokojne, nie przeczuwa, że zostanie wprowadzone w stan uśpienia. Dawka leku jest pięciokrotnie wyższa niż dla człowieka. Koń lekko się chwieje i po chwili z łomotem upada na ziemię. Cztery kobiety usztywniają końskie nogi w skórzanych obejmach, które są mocowane do zawieszonego na podnośniku haka. Zwierzę wciągane jest do góry, a następnie przesuwane nad stół operacyjny. Wcześniej zostały na nim położone dwie ciężarowe opony. Dzięki temu podłożu zwierzę pod własnym ciężarem nie zmiażdży sobie mięśni, co mogłoby doprowadzić do zapalenia, a nawet śmierci.
Nogi końskiego pacjenta sterczą w górę. Jedna z nich zostaje przywiązana do metalowego słupa, co pozwoli doktorowi Golonce na rozpoczęcie zabiegu. Wcześniej trzeba wygolić pole operacyjne. Jedna z asystentek szczotką do zamiatania usuwa z sierści pacjenta resztki siana, zapętlając ogon wokół jednej z nóg. Zabieg jest bezkrwawy i po 20 minutach jest po wszystkim.

Koza po cesarce

Doktor Golonka ma teraz chwilę, by zajrzeć do innych pacjentów. Przed wyjazdem do Arabii Saudyjskiej trzeba ustalić dalsze szczegóły terapii zwierząt. Lekarza nie odstępuje koza po ciężkiej cesarce.
Koń z Gdańska, po złamaniu nogi, ma szansę wrócić do siebie. Siwek po ochwacie miał iść na rzeź, ale został kupiony przez prywatne osoby. Rosły kasztanek zachorował na jednostronne porażenie krtani. Ma wstawioną protezę, wygląda na to, że dochodzi do siebie. Siwy źrebak nie trafił pod nóż, bo „od chłopa” wykupiła go niemiecka fundacja ratująca zwierzęta. Koń cierpi na rozszczepienie podniebienia. Doktor Golonka konsultuje telefonicznie jego przypadek z niemieckim kolegą. Obaj nie znajdują dla niego sposobu leczenia. Nie pomogło nawet nazwanie go imieniem Lucky, czyli Szczęściarz.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto