Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na Lipowej w dzień targowy

Joanna Heler
W mieście wyrastają coraz to nowe markety, a targowisko przy ulicy Lipowej w Gliwicach wciąż działa jak za dawnych lat. Bo nie wybudowano jeszcze marketu, który oferowałby mydło marsylskie na łuszczycę, żywe króliki – giganty, meble, czy jabłka przywiezione nocą wprost z sadu spod Warszawy.

W piątkowy poranek między straganami i rozłożonymi prosto na ziemi kramikami trudno się przecisnąć. Sprzedawcy przekrzykują się usiłując zwabić klientów na wyjątkowe promocje. Otyły mężczyzna „rozdaje baterie za jedyne 2 złote", a w ofercie ma jeszcze komplet 15 skarpet za 10 złotych. Takich nie ma nawet w najtańszym dyskoncie.

Ludzie oglądają, podowcipkują, parskają śmiechem gdy ofertę kupna prawdziwej torebki ze skóry węża jeden z niedowiarków kwituje stwierdzeniem: – Jakiego węża? Chyba strażackiego? 
Kolejki ustawiają się też do blaszaka z wędlinami i mięsem. Może ludzi przekonuje zapewnienie, że jest klimatyzowany?


– Przyjadę, pooglądam ludzi, pogadam. O właśnie przed chwilą narzekaliśmy z kolegami jak te nierobole z Sośnicy wykradają gołębie z gołębników – mówi Marek Miszczyk sprzedający króliki.

Ktoś, kto szuka tanich i świeżych warzyw i owoców musi iść na tyły targowiska. O tej porze roku może poczuć się jak we Włoszech lub Chorwacji. Drewniane lady uginają się od kiści winogron za niecałe 3 złote i pękatych, żółto-czerwonych brzoskwiń. Sprzedająca je Monika Błaszczuk mówi, że nazwa targ zobowiązuje nie tylko do pogadania z klientami, ale i zgody na osobiste podotykanie każdego upatrzonego owoca. A i potargować się można.


Obok w szeregu stoją wozy na poznańskich i warszawskich rejestracjach. Na pakach leżą popakowane w 50 kilogramowe wory ziemniaki, buraki i jabłka. Rarytasy w kilku odmianach, a nie jak w markecie wrzucone do jednego wora. Aż ślinka leci jak się patrzy na te kiszeniaki polne, prawdziwe malinówki czy ziemniaki amerykany. Do tego jajka prosto od kury, czy kipiące feerią barw dynie, patisony i cukinie.

– Latem to jeszcze mam wiśnie, cieszą się dużym wzięciem. Przyjeżdżam spod Warszawy nocą, bo na rano trzeba towar wypakować. Przykładamy głowę do poduszki w samochodzie na te kilka godzin, bo potem czeka nas jeszcze kilka godzin stania przy ladzie. Od 12 lat tak żyję w trasie. Gdzieś trzeba jednak sprzedać to, co urośnie na tych 10 hektarach, a Gliwice to dobry rynek – podkreśla Wojciech Błaszczyk.


Tuż koło wejścia usadowili się sprzedawcy z 1001 drobiazgów. Można kupić latarki, gumowce, kuchenne akcesoria. Jedno ze stoisk jest szczególnie oblegane, bo sprzedający kusi „cenami umownymi". Podobna atmosfera panuje też na knurowskim targowisku. To słynie m.in. z mebli prosto od producentów. Można tu także kupić armaturę, naczynia, czy różnorakie wyroby z wikliny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto