Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nawet najcięższą chorobę można pokonać

Agata Pustułka
Dr Stefan Szelc
Dr Stefan Szelc Mikołaj Suchan
Z dr. n. med. Stefanem Szelcem z Instytutu Onkologii w Gliwicach o cudach w onkologii, o tym, jak rozmawiać z chorymi i dowodach na to, że najcięższą chorobę można pokonać - rozmawia Agata Pustułka.

Czy był pan świadkiem cudów w onkologii?
Byłem świadkiem kilku niewytłumaczalnych medycznymi względami wyzdrowień. Nagle, z dnia na dzień, beznadziejnie wyglądająca rana przestała ropieć. Nagle wyniki radykalnie się poprawiły, choć nic na to nie wskazywało. Ale w Instytucie Onkologii w Gliwicach pracuję od 1963 roku i biorąc pod uwagę ten czas, takie przypadki są rzadkością.

Trzeba przy leczeniu raka bardziej ufać szkiełku i oku?
Trzeba wierzyć w naukę, jej postęp. Ale wiara, zarówno lekarzowi, jak i choremu, też jest bardzo potrzebna. Mam sporą gromadę pacjentów wyleczonych, którzy żyją po raku już 20-30 lat. Oni są dowodem na to, że raka można pokonać.

Jak wyceniłby pan procentowo szanse wyleczenia pacjentów w latach 60. i teraz?

Każdy pacjent wymaga indywidualnej strategii w precyzyjnie zaplanowanej batalii antyrakowej, ale chyba mogę powiedzieć, że te szanse wzrosły średnio o 30 procent w różnych rodzajach nowotworów.

Tłumy pacjentów w Instytucie Onkologii w Gliwicach świadczą, że rak nie odpuszcza...
Pacjentów jest więcej, bo lepiej i szybciej diagnozujemy nowotwory. Chorzy są bardziej czujni i mniej się boją, ale niestety wciąż bardzo wielu lekceważy obowiązek profilaktycznych badań i przychodzi do nas za późno. Jednak tak liczne za-awansowane kiedyś nowotwory wargi czy piersi są już dziś rzadkością.

Czy choremu na raka trzeba mówić prawdę?
Jestem zwolennikiem mówienia prawdy, ale każdy może przyjąć inną dawkę tej prawdy. Poza tym trzeba umieć rozmawiać z pacjentami, by ich nie załamać, nie wpędzić w depresję. Niektóre osoby nie są w stanie przyjąć informacji o chorobie. Jeden z pacjentów rzucił się pod pociąg, inny wyskoczył z okna. Ale na szczęście te wydarzenia są naprawdę wyjątkowe.

To jak rozmawiać?
Myślę, że to jedna z najważniejszych umiejętności onkologa. Przychodzi wraz z przepracowanymi latami, gdy stykamy się na co dzień z dramatami naszych pacjentów. Ale uczymy się też jej od naszych mistrzów, nauczycieli zawodu. W moim przypadku takimi osobami byli dwaj moi szefowie, profesorowie: były dyrektor Instytutu Jeremi Święcki i kierownik Zakładu Radioterapii Andrzej Hliniak, wielcy lekarze humaniści. Także im zawdzięczam wiedzę, że trzeba rozmawiać z chorym tak, by nie odebrać nadziei. Nadzieja to jedno z najlepszych lekarstw.

Można okłamywać pacjenta dla jego dobra?
Nie chodzi o okłamywanie, ale podbudowanie. Do walki z rakiem trzeba zmobilizować wszystkie siły. Chory musi wiedzieć, na czym polega terapia, jakie podejmiemy działania. Musi z nami współpracować.

Jak daleko lekarz powinien związać się emocjonalnie z pacjentem?
Z biegiem lat przekonałem się, że nie mogę sobie pozwolić na zbyt bliskie kontakty. Niepowodzenia w leczeniu bardzo obciążają psychicznie, a przecież kolejni chorzy czekają w kolejce. Im trzeba się poświęcić. Z drugiej strony po czasie dochodzi do pewnego stępienia wrażliwości. To forma samo-obrony. Dzięki temu możemy dalej pracować.

Kto podejmuje decyzję o zakończeniu terapii, bo dalej nie ma sensu walczyć?
Ostateczną decyzję powinien podjąć lekarz, ale musi to być decyzja uzgodniona z chorym. Leczeni w Instytucie zdają sobie sprawę, że ich choroba to coś poważniejszego, że walka bywa nierówna. Leczenie promieniami czy chemioterapia to obosieczna broń i w pewnych sytuacjach mogą skrócić życie chorego zamiast mu pomóc.

Dlaczego w ogóle pan został onkologiem?

Trochę ze złości. Gdy studiowałem, w mojej rodzinie kilka bliskich mi osób zachorowało na raka. Czułem się bezsilny. Rzuciłem się więc na książki, szukałem informacji. Onkologia mnie zafascynowała, bo stwarzała ogromne możliwości pomagania skrajnie chorym. Na moich oczach dokonał się kosmiczny postęp, jeśli chodzi o diagnostykę i leczenie. Tak niedawno pękaliśmy z dumy mogąc leczyć pacjentów tzw. bombą kobaltową. Dostaliśmy ją z NRD. Była wprawdzie używana, ale w Polsce oznaczała rewolucję w radioterapii. To były czasy, gdy druty do robienia skarpetek wykorzystywaliśmy jako centratory do oznaczenia biegu promienia centralnego wiązki. A teraz? Mamy nóż cybernetyczny, który precyzyjnie trafia w komórki nowotworowe, a Instytutowi stuknęła niezauważalnie sześćdziesiątka!

Czy dziś jesteśmy bliżej czy dalej pokonania raka?
Nie sądzę, abyśmy znaleźli panaceum na każdy nowotwór. Ta opinia nie oznacza jednak, że wywieszam białą flagę, że się poddaję. Po prostu, ilu chorych tyle nowotworów. Mamy coraz skuteczniejsze narzędzia, by komórki nowotworowe eliminować, oznaczać granice guza, wykrywać ukryte ogniska nowotworowe. Ale, aby skutecznie leczyć raka, musimy chorobę jak najwcześniej rozpoznać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto