Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powodzianie boją się złodziei nie mniej niż wielkiej wody

Marlena Polok-Kin, Beata Marciniak
Życie Haliny i Kazimierza Pytlów z zabrzańskich Makoszów od kilku dni toczy się na piętrze odciętego od świata domu.
Życie Haliny i Kazimierza Pytlów z zabrzańskich Makoszów od kilku dni toczy się na piętrze odciętego od świata domu. fot. Arkadiusz Gola.
Setki powodzian w regionie, m.in. z zabrzańskich Makoszów i podgliwickich Przyszowic, nie chcą opuszczać domów. Zmęczeni, zmarznięci czuwają dzień i noc w nieogrzewanych domach. W obawie przed szabrownikami. Złe doświadczenia mieszkańców z innych zalanych terenów i wspomnienia sprzed trzynastu lat nie pozostawiają wątpliwości, że jest w tym wiele racji. Choć policja uspokaja, że trzyma rękę na pulsie, ludzie wolą sami dopilnować domostw.

Chętni na cudze mienie pojawili się m.in. w sołectwie Zabrzeg w gminie Czechowice-Dziedzice. Pływających na pontonach obcych, próbujących dostać się do opuszczonych domostw, zauważyli czuwający w zalanych domach mężczyźni i zaalarmowali służby ratownicze.

Mało brakowało, a szabrownicy złupiliby powodzian w rejonie częstochowskiego Bugaju. Strażnicy miejscy wspólnie z policjantami ujęli tam czterech mężczyzn w wieku od 19 do 24 lat, którzy szykowali się do włamań do opuszczonych przez powodzian domów. Wczoraj, o godz. 0.35 w nocy, strażnicy zauważyli samochód, który ominął ustawioną zaporę na ulicy i nie zastosował się do znaków zakazu wjazdu. Zmierzał w kierunku zalanych domów. W polonezie znajdował się ponton z wiosłami. Strażnicy poprosili o interwencję policję. Mężczyźni tłumaczyli się, że "chcieli sobie popływać". Podczas sprawdzania samochodu odkryto także łomy i inne narzędzia, przydatne do włamań. - Na naszym terenie nie mieliśmy dotąd zgłoszeń o kradzieżach. Wśród ludzi pojawiają się natomiast pogłoski o krążących na zalanych terenach szabrownikach. Otrzymaliśmy informację, że po nocy ktoś pływa łódkami i świeci w okna latarkami - mówi Marek Słomski, rzecznik gliwickiej policji. - Okazało się, że byli to... patrolujący teren policjanci. Nad bezpieczeństwem bez przerwy czuwa na zmianę średnio 20 funkcjonariuszy z Knurowa, Gierałtowic, a także z oddziałów prewencji z Katowic.

Już dramatycznej dla tej okolicy niedzielnej nocy, gdy zalewało Przyszowice, trzy osoby zapowiedziały, że nie opuszczą domów. Ponad setka postanowiła czuwać osobiście nad dobytkiem w Makoszowach. Na łodziach dowożony jest im prowiant i woda. Ludzie przeprawiają się w ten sposób także np. do sklepów czy przychodni z niezalanych, ale odciętych, jak wyspa, terenów tej dzielnicy. Pomagają strażacy, PCK, policja, straż miejska. Pływają z jednej części dzielnicy do drugiej, gdzie jest prąd, na przykład, by naładować telefony komórkowe. I wracają na swoje strażnice.

- Wolontariusze, harcerze podpływają łodziami, przewożą potrzebujących, nawet realizują recepty - opowiadają mieszkańcy. - Musimy tu jakoś przeżyć. Przeczekać.

Makoszowianie z niepokojem obserwowali wodę. Podchodziła nocą, w niedzielę, cicho i podstępnie. Groźnie zaczęło się robić nad ranem w poniedziałek. Kiedy od strony ulicy Oświęcimskiej stanęły podstawione przez miasto autobusy, ludzie już wiedzieli, że jest źle. Ponad sto osób jednak zdecydowało się nie opuszczać domów. Niektóre domostwa są kompletnie zalane, inne podtopione.

- Pani, ja tu przecież muszę siedzieć, przecież to, czego nie zabierze nam woda, ukradną nam ludzie - tłumaczył nam Janusz Juraszczyk. - Jak ja potem komu udowodnię, że to nie woda mi wzięła, tylko przyszli i ukradli?

Życie Kazimierza i Haliny Pytlów z ulicy Jana Styki toczy się na pierwszym piętrze zalanego domu. Można się z niego wydostać wyłącznie łodzią, za drzwiami mają prawie dwa metry mętnej brei. Pomimo że pełną parą pracują nowoczesne pompy z Czech. Pytlowie, podobnie jak ich sąsiedzi, postanowili czekać w domu aż opadnie woda. I pilnować dobytku.

- Tak na wszelki wypadek - mówi pan Kazimierz. Schodzi do niższych pomieszczeń, stara się cały czas czymś zająć.

W poniedziałek miasto podstawiło trzy autobusy. Kiedy robiło się naprawdę niebezpiecznie, policja i straż miejska przez megafony zachęcały mieszkańców do opuszczenia domostw. - Nikogo nie mogliśmy przymusić do ewakuacji - podkreśla Barbara Chamiga, pełniąca obowiązki naczelnika Wydziału Zarządzania Kryzysowego. Dodaje, że strażnicy i zabrzańscy policjanci oraz oddziały prewencji z Katowic cały czas monitorują zagrożony teren. Jak podkreśla, są tam bez przerwy, legitymują kręcące się osoby.

Na miejscu akcji, w Makoszowach, od początku był Marek Wypych, rzecznik zabrzańskiej policji. Jak podkreśla, mieszkańcy i ich dobytek są pilnowani dwadzieścia cztery godziny na dobę. Do tego większość osób doskonale się zna, wspólnie pracują przy umacnianiu wałów, rozładowują ciężarówki wożące piasek i gruz do umocnień.

Nikt obcy nie może się tu przedostać. Także dlatego, że po tym terenie praktycznie nie można się poruszać inaczej jak na łodziach, a jest w otoczeniu niezalanych domów.

Jak dodaje Wypych, bardzo ważne jest z kolei, by nie pozostawiać bez opieki domów w innych rejonach dzielnic, niedotkniętych powodzią, skąd mieszkańcy udają się na pomoc poszkodowanym przez żywioł sąsiadom.

- Zwracamy się z apelem do mieszkańców, żeby informowali policję o wszystkich spostrzeżeniach dotyczących podejrzanych osób, chcących przedostać się na zalane tereny - mówi Marek Wypych z zabrzańskiej policji. - Wszystkie informacje będą natychmiast sprawdzane. Ten apel dotyczy wszystkich dotkniętych powodzią terenów.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gliwice.naszemiasto.pl Nasze Miasto