Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodziny górnicze uczą się żyć i radzić sobie ze strachem ZDJĘCIA

Bartosz Wojsa
Tragedia w Zofiówce: rodziny uczą się żyć ze strachem
Tragedia w Zofiówce: rodziny uczą się żyć ze strachem Bartosz Wojsa
Tragedia w Zofiówce: rodziny uczą się żyć ze strachem. Mija miesiąc od wstrząsu w kopalni Zofiówka, który 5 maja pochłonął życia pięciu górników. Ale rodziny górnicze w całym Śląskiem od zawsze żyją w strachu, martwiąc się o najbliższych. Także Maria i Alfred Orawscy, którzy Zofiówkę widzą z okien.

Tragedia w Zofiówce: rodziny uczą się żyć ze strachem

Poznali się przypadkowo. Ona była nauczycielką w przedszkolu, on pracował jako murarz w katowickiej kopalni KWK Wieczorek. Pan Alfred zabrał książkę pani Marii, gdy ta spacerowała z grupą przedszkolaków, by mieć pretekst, żeby do niej wrócić.

Potem coraz częściej przyjeżdżał do Tresnej (pow. żywiecki), gdzie akurat pracownicy z wielu kopalń byli oddelegowani do budowy ośrodka wczasowego nad jeziorem żywieckim, żeby odwiedzać ukochaną.

Pan Alfred pochodzi z rodziny górniczej. Jego tata, Maksymilian, 30 lat przepracował na kopalni KWK Wieczorek jako górnik przodowy. Krótko po tym, jak przeszedł na emeryturę, w wieku 55 lat, zmarł na pylicę płuc. Ale zdążył uczestniczyć w ceremonii ślubnej syna, w 1971 roku.

– Ja nie pochodziłam z rodziny górniczej, więc dopiero wkraczałam w to środowisko. Na początku nie miałam świadomości, że to branża tak niebezpieczna – wspomina pani Maria. W międzyczasie urodziła im się córka: Beata, a w 1974 roku pana Alfreda przeniesiono na kopalnię Jastrzębie. Po dwóch latach dojeżdżania do tamtejszego zakładu, Orawscy postanowili przeprowadzić się do Jastrzębia-Zdroju. Niedługo później pan Alfred zaczął pracę na Pniówku.

– W tamtych czasach to było miasto otwarte dla górników. Cieszyliśmy się, że kopalnia „załatwiła” nam mieszkanie tutaj, dlatego nie zastanawialiśmy się długo nad przeprowadzką – mówi małżeństwo. W drodze było już drugie dziecko – syn Marcin. Panią Marię od zajmowania się maluchami odrywały wieści o tąpnięciach na kopalniach, górnikach zawalonych skałami. Wtedy nabierała świadomości, jak wygląda ta branża, z jakim niebezpieczeństwem się wiąże. Za każdym razem, kiedy pan Alfred nie wracał do domu na czas, zamartwiała się.

– Zdarzyło się parę razy, że przyjechał pod dom autobus z jego zmianą, ale on z niego nie wyszedł. Odchodziłam wtedy od zmysłów – wspomina. Za każdym razem okazywało się jednak, że powód był błahy: a to uciekł mu autobus, a to zaspał i przejechał przystanek. Bo praca była bardzo ciężka, zawsze.

– Jeśli górnik się spóźnia i nie wraca do domu z szychty, stało się coś złego. Tak zostałyśmy, my – żony górników, nauczone i tego najbardziej się bałyśmy. Myśli się wtedy o najgorszym – mówi pani Maria.

Zagrożenie było na porządku dziennym. Pan Alfred wspomina, że przy budowie tamy wentylacyjnej o mało nie został zmiażdżony przez zawał. Udało mu się uciec przez skałami w ostatniej chwili. – Sypał się drobny pył, spadł mi na rękawice. Wtedy się domyśliłem, że zbliża się zawał. Ciężkie belki spadły, połamały rusztowanie – wspomina pan Alfred.

Ale na co dzień o tym nie myślał. Szedł do pracy, wiedział, że musi zarobić na chleb. – Gdyby górnik myślał o niebezpieczeństwie, bałby się chodzić do pracy. Dlatego człowiek musiał się od tego odciąć – mówi.

Kiedy syn państwa Orawskich, Marcin, dorósł, okazało się, że także przyjdzie mu pracować na kopalni. Na początku pani Maria nie przejęła się tym, bo syn długo szukał pracy, więc cieszyła się, że udało mu się ją znaleźć. Refleksja przyszła dopiero po jakimś czasie: a co, jeśli któregoś dnia nie wróci? Ciągły strach w rodzinach górnych to norma.

– Przyzwyczaiłam się do czytania przykrych wieści o wypadkach, choć zawsze gdzieś tam odciskały na mnie piętno – wspomina pani Maria. Dziś pan Marcin nie pracuje już na dole. Pogorszył mu się wzrok i przeniesiono go na przeróbkę węgla w kopalni Pniówek. Ale strach o górników, solidarność z ich rodzinami, pozostała.

– Trudno to zrozumieć, jeśli nie miało się bezpośredniego kontaktu ze środowiskiem górniczym, jeśli najbliższy nie był górnikiem. Gdy ten kontakt się ma, wyobrażenie jest większe. Strach, nieustanna niepewność – wylicza pani Maria.

Kiedy w kopalni Zofiówka trwała akcja ratownicza, Orawscy patrzyli przez okno w mieszkaniu w bloku, z którego widać kopalniany szyb. Patrzyli, modląc się o to, by wszystko zakończyło się szczęśliwie. – Czekaliśmy na dobre wieści – mówią.

Niestety, te nie nadeszły. W tragedii zginęło pięciu górników. Był to jeden z najpotężniejszych wstrząsów i jedna z największych tragedii w historii wszystkich kopalń JSW.

To był najsilniejszy wstrząs w historii kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej
Do tąpnięcia o sile 3,4 w skali Richtera doszło w kopalni Zofiówka w Jastrzębiu-Zdroju dokładnie 5 maja. Wówczas pod ziemią zostało uwięzionych dziewięciu górników. Czterech udało się w porę uratować, pięciu kolejnych - niestety - nie przeżyło.

W akcji wzięło udział łącznie ponad 2,5 tysiąca ludzi: ratowników, ale także tych, którzy pomagali w organizacji akcji na powierzchni. Ratownicy pracowali przez jedenaście dni w ekstremalnie trudnych warunkach: przeciskali się przez ciasne szczeliny, czołgali w całkowitej ciemności i przy zabójczym stężeniu metanu.

W sobotę, 19 maja, oficjalnie zakończono akcję w Zofiówce. Ratownicy odizolowali niebezpieczny teren pod ziemią dwoma tamami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jastrzebiezdroj.naszemiasto.pl Nasze Miasto