Nadleśniczy Tadeusz Mamok na pomysł wykorzystywania paralotniarzy do monitorowania leśnych terenów wpadł po tym, jak Grzegorz Maślankiewicz i Jędrzej Zdobylak z góry sfotografowali okolice Słupska.
- Chodziło o fotograficzną dokumentację, którą chcemy dołączyć do wniosku o uznanie tego rejonu za tzw. krajobraz chroniony. Okazało się, że na doskonałej jakości zdjęciach cyfrowych widać wszystko jak na dłoni! Zaczęliśmy je dowolnie przybliżać, kadrować i wyszło, że jesteśmy w stanie z tej perspektywy zobaczyć więcej, niż najlepszy nawet leśnik, tyle, że oglądający świat z dołu! - mówi nadleśniczy Tadeusz Mamok, który jako pierwszy w Polsce chce wykorzystać paralotniarzy do monitorowania ponad 18 tys. hektarów lasów, którymi administruje.
Grzegorz Maślankiewicz i Jędrzej Zdobylak podpinają się do skrzydeł paralotni na lotnisku Aeroklubu Gliwickiego lub w Pyskowicach, gdzie mają dobrze obeznany, pozbawiony deformacji i kabli energetycznych teren. Po pół godzinie lotu są już nad połaciami rudzinieckich lasów. Paliwa starcza na trzygodzinny lot. Konstrukcja paralotni pozwala im na lot na wysokości koron drzew, ale i nawet i na wzbicie się na ponad 2 tys. metrów.
- Najczęściej jednak lecimy na dwustu, trzystu metrach. Z tej odległości jesteśmy w stanie wykonać zdjęcia, z których po zbliżeniu jesteśmy w stanie odczytać nazwę wody mineralnej na porzuconej butelce! - wyjaśnia Jędrzej Zdobylak.
- Przejście całego terenu nadleśnictwa byłoby dla jego pracowników syzyfową pracą. Z kolei lot paralotnią ma nad helikopterem tę przewagę, że nic nie ogranicza nam pola widzenia. Nie wspominając o kosztach - dodaje Grzegorz Maślankiewicz.
Tadeusz Mamok pionierski pomysł chce przede wszystkim wykorzystać do oceny stanu sanitarnego drzewostanu. Paralotniarze są zobaczyć niepokojąco zażółcone, a więc już zaatakowane przez szkodniki okazy. Chodzi głównie o tereny pożarzyska, które zostały zaatakowane kornika modrzewiowca. Nadleśniczy podkreśla, że nawet najlepszy leśniczy nie wszystkie niepokojące sygnały jest w stanie zobaczyć z ziemi. Z kolei, gdy tereny po pożarze z 1992 roku ogląda się z wież obserwacyjnych, w niektórych miejscach chowa się on w pofałdowanym terenie. Umowa paralotniarzy z leśnikami jest taka: mają fotografować wszystko, co ich zaniepokoi. Ocena jest pozostawiana fachowcom. Tak było z pasem drzew, które na pożarzysku przybrały niepokojący kolor. Okazało się, że to tylko jarzębina...
- Dzięki zdjęciom zyskujemy także materiał dowodowy w przypadku sporów z rolnikami zarzucającymi nam, że to zwierzyna leśna wyrządziła szkody na ich obszarze. Liczymy, że paralotniarze przy okazji lotów będą w stanie zauważyć także zarzewia ognia, choć ich głównym zadaniem nie będzie wypatrywanie podpalaczy. To może się stać niejako przy okazji - dodaje Tadeusz Mamok.
Fotografując leśne obszary, paralotniarze uwieczniają je na tle charakterystycznych obiektów czy miejsc, tak by łatwo było je potem odszukać. System lokalizacji może być także wspierany przez GPS-y. Gdyby z wysokości zobaczyli coś niepokojącego są przygotowani na wysłanie SMS-ów z telefonów komórkowych.
Sami paralotniarze żartują, że aby skuteczniej działać i odstraszać nieproszonych leśnych gości, powinni na skrzydłach paralotni mieć napis "służba leśna".
- Oj, może by się wówczas taki jeden z drugim wjeżdżający do lasu zastanowił, nim to zrobi, a nie tylko przyjaźnie nam machał! - śmieją się Grzegorz Maślankiewicz i Jędrzej Zdobylak.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?