W Szpitalu Miejskim nr 1 w Gliwicach starszych pacjentów przywiązuje się pasami do łóżek. - To normalne - usłyszała od lekarza wnuczka jednej z pacjentek. Pasy są po to, żeby przywiązywać - mówi Marek Seredyński, ordynator oddziału wewnętrznego, który nie widzi w krępowaniu chorych nic złego. Po raz pierwszy mam do czynienia z tego typu sprawą. Zajmę się nią jak najszybciej - obiecała Maria Kukawska, rzecznik praw pacjenta przy Narodowym Funduszu Zdrowia w Katowicach.
93-letnią Stanisławę K. z Gliwic przywiązano w nocy bandażami do łóżka, kiedy chciała pójść do toalety. Wcześniej wypadła przez barierkę, którą przystawiono do jej łóżka. Wzywała pielęgniarkę, bo w szpitalu od co najmniej pół roku nie działają dzwonki przy łóżkach. Po dwóch tygodniach kobieta zmarła.
System przestał działać
Na oddziale wewnętrznym I (jest tu również II i III oddział) gliwickiego Szpitala Miejskiego przy ul. Kościuszki leży ok. 40 pacjentów. Oprócz lekarzy opiekują się nimi tylko dwie pielęgniarki. Do godz. 13 pomagają im uczennice. Szpital jest w okresie restrukturyzacji, nie ma pieniędzy na utrzymanie, zwalnia się pracowników, a nowych nie przyjmuje. Dodatkowy problem to brak dzwonków przy łóżkach pacjentów. Kilka miesięcy temu system przestał działać. Pacjenci muszą wzywać pomocy, krzycząc.
- Raz na jakiś czas zaglądamy do pokojów, gdzie leżą starsi pacjenci i pytamy, czy czegoś nie potrzebują - tłumaczy jedna z pielęgniarek.
Tragedia w środku nocy
93-letnia Stanisława K. trafiła do szpitala 19 listopada. - Tylko na wykonanie EKG, żeby wyregulować pracę serca - opowiada Dorota, wnuczka. - Babcia, mimo swojego wieku, była w niewiarygodnie dobrym stanie umysłu, fizycznie również była bardzo sprawna. Przecież opiekowała się moim 5-letnim dzieckiem, sama, kiedy ja szłam do pracy! - dodaje.
Tragedia wydarzyła się dwa dni później, w nocy z 20 na 21 listopada. Wnuczka opowiada: - W środku nocy, prawdopodobnie ok. godz. 2 babcia chciała pójść do toalety. Wołała, krzyczała, nikt nie przyszedł. Leżała z dwiema nieprzytomnymi kobietami, była zablokowana ponadmetrową barierką przy łóżku. W końcu postanowiła sama iść do ubikacji. Próbowała wyjść za barierkę, potknęła się i upadła. Nie wiem jak długo leżała bez opieki, ale wystarczająco długo, żeby dostać zapalenia płuc.
Upokorzona
Zdaniem rodziny Stanisławy K., dyżurujące pielęgniarki zawiadomiła dopiero jedna z pacjentek, która usłyszała błaganie o pomoc. 93-letnią panią Stanisławę położono do łóżka i... przywiązano bandażami. Kobieta krzyczała, że nie jest w obozie koncentracyjnym, że się boi, że nie chce. - Wyła z bólu, ale nawet nie przyszedł lekarz, żeby ją zbadać - mówi łamiącym się głosem wnuczka.
W południe następnego dnia, w odwiedziny do Stanisławy K. przyszła córka z wnuczką. Doznały szoku. - Babcia była posiniaczona, bandaż miała tylko na jednej ręce, z drugiego wyskubała paznokciem. Wszystko ją bolało, płakała "zabierzcie mnie stąd". Była świadoma, co się stało i całą tą sytuacją upokorzona. Moja mama zrobiła tak piekielną awanturę lekarzowi, że na całym oddziale było słychać. Dopiero po naszej interwencji zobaczył ją lekarz i zrobiono jej rentgen!
Nie było zażalenia...
Okazało się, że Stanisława K. ma złamane szóste żebro i lewostronne zapalenie płuc. Najprawdopodobniej od leżenia na podłodze. - Młody lekarz, w okularach, powiedział mi wprost: Przywiązujemy starsze osoby do łóżka, bo w nocy się śpi, a nie urządza spacery. Powiedziałam mu wtedy: Pan nie jest człowiekiem - opowiada pani Dorota.
Dorota: - Moja babcia była zdrowa, a wyszła w stanie agonalnym. Wzięłam ją do domu, żeby nie umierała w szpitalu.
StanisławaK. zmarła w sobotę. Miała zapalenie płuc. Rodzina zamierza oddać sprawę do prokuratury oraz rzecznika praw pacjenta. - Gdyby nie trafiła na oddział, żyłaby do dzisiaj. Zabili mi babcię - płacze Dorota.
Lekarz, który nie widzi nic złego...
Marek Seredyński, ordynator oddziału wewnętrznego
w szpitalu przyznaje, że o historii Stanisławy K. słyszał, ale "rodzina nie była u niego z zażaleniem". Obiecał, że sprawę jak najszybciej zbada.
W krępowaniu pacjentów nie widzi nic złego. Pasy nazywa środkiem przymusu bezpośredniego. - To nie są żadne tajemnice, o ubezwłasnowolnieniu pacjenta decyduje lekarz. Wszystko jest odnotowywane w dokumentach, a lekarz zgłasza to ordynatorowi. Informujemy też rodzinę. Kiedyś musieliśmy takie przypadki zgłaszać także dyrektorowi szpitala.
I dodaje: - To przecież normalne, pasy po to są wymyślone
i stosowane - mówi. - Są pacjenci, którzy doznają w szpitalu psychozy. Są w obcym miejscu, bez rodziny. Pobudzeni, stają się niebezpieczni dla siebie i otoczenia.
META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?